piątek, 12 września 2014

23. "Some two halves in his body was fighting with each other. He wanted to read in my eyes what I think, so I closed them."



Z punktu widzenia Rydel:

  Siedziałam sobie przed moim super słodkim różowym kompem, gdy nagle usłyszałam huk z dołu. Normalną reakcją była panika i podążenie w miejsce zbrodni szybkim krokiem. Pół schodów zjechałam na dupie- tak mi było spieszno. 
  -Matko, Riker! Ale żeś mnie przestraszył!- zdenerwowałam się, gdy okazało się, że to tylko mój głupiuchny brat postanowił czegoś szukać w piwnicy. I to nie tej części gdzie trzymamy instrumenty i robimy próby.- Swoją drogą: Co ty robisz?- zaciekawiłam się.
  -A co cię to?- naśladował mój głos niewinnej dziewczynki.- Nie, no szukam koszyka. Mamy jakiś?
  -No, tak. Pod zlewem. Tylko uważaj, pełno w nim śmieci- rzekłam.
  -Haha! Bardzo śmieszne! Dobrze wiesz, że chodzi mi o wiklinowy koszyk.
  -O! Naprawdę?- udałam niewiniątko.
  -O! Naprawdę.. Mamy jakiś?
  -A po co ci?- w odpowiedzi spojrzał na mnie spode łba.- Co?! Siostrze nie powiesz?- naburmuszyłam się.
  -Rydel- Nie! Tylko nie ta mina! Złożył ręce i spojrzał na mnie jak na głupie stworzenie, któremu trzeba tłumaczyć wszystko wolno i dokładnie. I po kilka razy.- Po co chłopak szuka wiklinowego koszyka?
  -Skąd mam wiedzieć? Grzybobranie?- zgadywałam, na co blondyn wykonał tzw. face palm. 
  -Przed randką?
  -Aaa! Szukasz wiklinowego koszyka, bo... To ty chcesz jej piknik zrobić? Wysiliłbyś się na coś bardziej wyszukanego.
  -No przesz szukam koszyka, nie?
  -Nie o to mi chodzi. Zrób coś orginalnego!
  -Czyli mam teraz sobie wymyślać, co by przyszykować na moją pierwszą randkę z Vanessą, która odbędzie się za godzinę. W dodatku obie Marano wrócą za jakieś pół!- zdenerwował się.
  -Spokojnie.
  -Po prostu daj mi ten koszyk!
  -Ale my nie mamy koszyka- wzruszyłam ramionami.- Chodź. Pomogę ci coś wymyślić- poklepałam go po plecach i wyciągnęłam z piwnicy.
  Zaczęłam się zastanawiać co Rik może takiego urządzić. No, bo tak: kino- odpada, za ładna pogoda na gniecenie się w kinie; zakupy- jeszcze nie czas, poza tym w ogóle nie romantyczne; piknik- już się zrobił nudny; spacer- byłby spoko, ale pierwsza randka to powinno być coś ponad przeciętnym spacerkiem; sam na sam w domu- hmmm... w sumie... ale za dużo tu osób mieszka. Nie wyciągnę nagle wszystkich. Chociaż... Ale nie. To w ostateczności, bo jak w kinie się nie będą gnieść, to w domu... Jednak tutaj byliby sami, więc... Eh! 
  -Dlaczego pierwsze randki są muszą być tak okropne do wymyślania?!- zazgrzytałam zębami, gdy do kuchni (w której obecnie z Rikerem siedziałam) wparował Rocky.
  -Spokojnie sister, bo ci zaraz łeb eksploduje- zaśmiał się brunet, słysząc za pewne co wcześniej wykrzyczałam.
  -A ty co byś w takim razie wymyślił?- warknęłam w jego stronę.
  -No nie wiem. Kino?- zaproponował, wyciągając z lodówki butelkę z wodą.
  -Pff... Jakbym na to nie wpadła- przewróciłam oczami.- A coś ORGINALNEGO masz w zanadrzu?- spytałam.
  -Hmm... To może piknik?
  -Błagam cię. Od tego się zaczęło!- klasnęłam w dłonie.- Próbuj dalej.
  -Kurde! To jakaś kolacja w drogiej knajpie- rzucił. I, że ja na to nie wpadłam. Puknęłam się w czoło.
  -O tym nie pomyślałam- przyznałam.- To chyba będzie najlepsze wyjście. Choć nie orginalne, to będziecie mogli się lepiej poznać...- to zdanie skierowałam już do starszego brata.
  -Czyli restauracja?- spytał dla pewności blondyn.
  -Tak. A teraz idź się przygotować, bo nie zdążysz- pogoniłam go i odprowadziłam do salonu. Później już sam poleciał na górę. 
  Postanowiłam usiąść sobie na kanapie i może pooglądać TV, gdy do domu weszły siostry Marano. Wszystko by było ok, tylko, że Laura płakała.
  -Lau, co jest?- machinalnie wstałam i podeszłam do dziewczyny.
  -Nie. Ja tylko... Ja... chcę pobyć sama..- wytarła łzy rękawem i zniknęła na górze. Posłałam pytające spojrzenie w stronę Van, ale ona zaprzeczyła, dając do zrozumienia, że również nie wie co się stało jej młodszej siostrze.
  -Byłyśmy w sklepie. Na chwilkę się rozdzieliłyśmy, jak poszłam kupować buty i.. I jak wróciłam to już była w takim stanie... 
  Potrząsnęłam głową.
  -W każdym razie ty idź się szykować, a ja się nią zajmę. Nie możesz się spóźnić, bo Rik już dostawał pierdzielca.
  -Naprawdę? Ale.. ja się boję o Laurę i...
  -Ufasz mi?
  -Ufam- potwierdziła.
  -W takim razie został ją w moich rękach- posłałam ją ciepły uśmiech i patrzyłam jak znika w dolnej łazience.

Z punktu widzenia Laury:

  Leżałam na łóżku Rydel i nie miałam ochoty z nikim gadać. Oczywiście zdawałam sobie sprawdę, że któraś z dziewczyn wlezie tutaj i będzie próbowała mnie pocieszać czy dowiedzieć się o co właściwie chodzi, jednak bałam się, iż jedyne co zrobię to warknę jej coś nieprzyjemnego, dlatego wolałam siedzieć cicho i się nie ruszać. Tak jak myślałam, minutę później odwiedziła mnie Rydel. Usiadła obok i zaczęła gładzić mnie po plecach.
  -Laura... czasami bywa trudno. Życie ma to do siebie, że lubi nam sprawiać nieprzyjemne niespodzianki. Ale najważniejsza jest wtedy obecność bliskich osób, które zawsze ci pomogą. Na mnie możesz liczyć. I dlatego poczekam tu przy tobie i cię wysłucham albo wyjdę i dam ci się wypłakać. Powiedz tylko co wybierasz- zachęciła mnie. Trwałam chwilę w bezruchu i ciszy, a z moich ust dobiegało łkanie, aż w końcu odpowiedziałam krótkie "wyjdź", na co Delly bez słowa opuściła pokój. Nie myślałam, że tak to zostawi, ale wolałam być teraz sama. Dom zaczynał sam z siebie cichnąć. Nie wiedziałam kiedy zrobiło się ciemno i nie było słychać niczyich kroków ani rozmów. Ściany nie są tu aż tak dźwiękoszczelne. Zostałam sama?

Z punktu widzenia Rydel:

  Po odwiedzinach Laury w moich pokoju, postanowiłam pomóc Vanessie. Zapukałam do łazienki, a gdy dziewczyna spytała kto to, odpowiedziałam, że ja. Wpuściła mnie i oczywiście najpierw zaczęła się czepiać, że miałam siedzieć z drugą Marano, ale wytłumaczyłam jej, że tamta potrzebuje teraz samotności. Podwojonymi siłami zrobiłyśmy Van na bóstwo. 
  -Skromnie, ale pięknie- skomentowałam patrząc na nią. Włosy miała spięte w koka z tyłu. Bardzo delikatny makijaż dodawał jej uroku, a żółta brzoskwiniowa bokserka i skórzana czarna spódnica komponowały się idealnie. Do tego czarne szpile, parę bransoletek oraz czarne kolczyki wspaniale dopełniały kreację.
  -Dziękuję- uśmiechnęła się do mnie. Wyszłyśmy z łazienki. Zabroniłam jej sprzątać, mówiąc, że się spóźni, a ja dam radę każdemu bałaganowi. Jak w zegarku Riker zszedł na dół w tym samym czasie. I wyszli.
  Patrzyłam na nich przez okno. Nie wsiedli do auta. Dla mnie to nawet lepiej. Założyłam kurtkę dżinsową i sięgnęłam do klamki.
  -Gdzie idziesz?- spytał mnie ni stąd ni zowąd Ratliff, stojący tuż za mną. Aż podskoczyłam.
  -Idę śledzić Van i Rikera- odpowiedziałam.- Idziesz ze mną?
  -Jasne! Śledzenie ludzi na randkach to moje ulubione zajęcie!- uśmiechnął się.- Chodźmy!- popędził mnie, ale zaraz się zatrzymał.- Ale weźmy też Rocky'ego, bo obiecałem mu, że spędzimy ten wieczór razem.
  -To wy już macie tak poważne zobowiązania?- zaśmiałam się.
  -Tak. Zaraz wrócę- rzucił i pobiegł po mojego młodszego brata. Za chwilę obaj bruneci ustawili się przede mną i szeregu i wyszliśmy po cichu z domu.

Z punktu widzenia Vanessy:

  Szliśmy z Rikerem... w sumie nie wiem gdzie. Powiedział, że niespodzianka. Szkoda tylko, że nie pojechaliśmy autem, bo nogi mi od tych butów odpadały! Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Mieliśmy czas żeby się lepiej poznać.
  -Dobra. To... Jaki jest twój ulubiony kolor?- spytałam go.
  -Niebieski. A twoje ulubione danie?
  -Amm... Takie co Laura przyrządza. Zapomniałam nazwy, ale coś w stylu curry. A.. kiedy miałeś swój pierwszy pocałunek?
  -Nie za odważnie?- zaśmiał się.
  -Pff! I mówi ten, który chciał wiedzieć kiedy najczęściej latałam goła!
  -Zama zaczęłaś tamten temat, ja tylko...
  -Tak, tak, wykręcaj się- chichotałam.- Poza tym nie odbiegaj od tematu. 
  -Dobra. To było w deszczu i w sumie całe moje rodzeństwo patrzyło- spojrzał przed siebie i wykonał minę typu "masakra".- A twój?

Z punktu widzenia Rossa:

  Otworzyłem oczy i zorientowałem się, że zasnąłem. Tylko kiedy? Następną rzeczą która mnie zaciekawiła to wszechobecna cisza w całym domu. Podniosłem się z łóżka i powoli zszedłem na dół, ale nikogo tam nie zastałem nawet po zapaleniu światła.
  -Rydel?- wołałem przez puste mieszkanie.- Rocky? Rik? Ellington?... - odpowiadała mi głucha cisza. Wszedłem znów na górę.- Rydel?- zapukałem do drzwi jej pokoju, a kiedy nikt nie odpowiedział, zajrzałem do środka. I tu musiałem zapalić światło. Byłem sam w domu, a jedyną osobą, która również się tu znajdowała, to była Laura. Zapłakana Laura... Zmarszczyłem brwi.
  -Laura? Coś się stało?- spytałem ją.- Gdzie wszyscy?

Z punktu widzenia Laury:

  Byłam już w sumie na pół przytomna, ale jak na złość łez mi nie brakło. Chciałam je już wszystkie wypłakać. Ale równocześnie chciałam płakać dalej. W domu było cicho i ciemno. A przynajmniej w tym pokoju... Może Delly miała rację? Może potrzebowałam kogoś do wyżalenia się?
  Nagle usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju, a później zapala światło. Leżałam tyłem do drzwi, więc póki nie usłyszałam jego głosu, nie zidentyfikowałam osoby.
  -Laura? Coś się stało?- spytał Ross z.. troską?- Gdzie wszyscy?
  Jak to, to nikogo nie ma?
  -Pytaj mnie, a ja ciebie- odpowiedziałam zachrypniętym głosem, powoli się do niego obracając.
  -Laura co jest?- znów się spytał, podchodząc bliżej.
  -Nieważne. Ciebie i tak nie obchodzi... Zapewne byś się jeszcze śmiał- warknęłam.
  -Skąd wiesz?- sam fakt, że mi nie odwarkną, tylko zadał kolejne pytanie spokojnym tonem nieco mnie zdziwił. Usiadł na łóżku obok mnie i patrzył na moją reakcję. Tak, musiałam się wygadać.
  -Dobra... Byłam dziś z Vanessą w galerii, bo musiała se coś kupić na randkę. I umówiłyśmy się, że ona zapłaci, a ja poczekam przed sklepem. Wyszłam i... natknęłam się na jakąś dziewczynę... Zaczęła na mnie warczeć, że.. że nie jestem ciebie godna i przeklinała do mnie, a ja..- nie potrafiłam dokończyć, bo kolejne łzy naleciały do moich oczu. Wbiłam wzrok w poduszkę, a dwa palce chwyciły mnie pod brodę i kazały na powrót spojrzeć Lynchowi w oczy.
  -Ej, nie płacz- starł mi łzy z policzka drugą ręką.- Sam nie wierzę, że to mówię, ale jesteś mnie godna. Jak już to ja nie jestem ciebie godny. Laura, bardzo dobrze wiesz, że taka jest praca w show biznesie. Niektórzy cię lubią, a inni chcą zabić. Zawsze byłaś twarda. Co się nagle stało?
  -Może dla ciebie byłam twarda... Ja.. Nie znasz mnie, nie wiesz o mnie prawie nic. Tylko tyle, żeby ludzie wierzyli, że jesteśmy przyjaciółmi. A jak teraz mam udawać twoją dziewczynę, bo ktoś se tak wymyślił, a ja wbrew woli zostałam w to wplatana... Na to nie byłam gotowa... Trudno jest grać dziewczynę wroga, skoro się wie jak ten wróg cię nienawidzi- wyznałam. 
  -Skąd wiesz, że cię nienawidzę?- spytał. Zaśmiałam się ochryple.
  -Bo tego nie maskujesz. To widać- prychnęłam.
  -A może maskuję coś innego?
  Zmarszczyłam brwi. Ta konwersacja miała mi pomóc, a czuję się coraz gorzej. Zrobiłabym wszystko, żeby tylko być szczęśliwą w tej chwili, ale szczera rozmowa z Lynchem tylko mnie dobijała.
  -Chcę... Chcę zostać sama- powiedziałam.
  -Nie zostawię cię samej w takim stanie. Chodź. Jeśli nie słowami, to mam coś innego co cię pocieszy- chwycił mnie za rękę i zaprowadził na dół. Kazał czekać na kanapie w salonie, a sam po coś pobiegł. Wrócił z dwoma kieliszkami i wódką pod pachą. Wpierw chciałam zaprzeczyć, ale w sumie... Co mi szkodzi? I tak byłam załamana. Zaczęliśmy w ciszy popijać trunek. W pewnym momencie przestaliśmy używać kieliszków i piliśmy z gwinta. Nie zwracałam uwagi, że zaczęło mi się kręcić w głowie. 
  -Lepiej ci już?- spytał, co ledwo do mnie dotarło.
  -Zaraz zwymiotuję- odpowiedziałam, nie czając o co mu chodzi.
  Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Podejmował jakąś decyzję. Jakieś dwie połówki w nim walczyły ze sobą. Do tego chciał chyba wyczytać z moich oczu co myślę, dlatego je zamknęłam. Zaraz potem poczułam cudze wargi na moich. Najpierw całował mnie powoli i delikatnie, jednak potem robił to coraz odważniej. Nie wiem czemu, ale sama zatraciłam się w tym pocałunku. Odrywaliśmy się od siebie tylko żeby zaczerpnąć powietrza. W pewnym momencie wziął mnie na ręce, nie przestając mnie całować, a w następnym znajdowaliśmy się u niego w pokoju. 
  I we mnie rozpoczęła się walka. Zdrowy rozsądek nakazał mi przestać, wiedząc, że nic dobrego z tego nie wyniknie, za to ta druga strona wykorzystywała sobie Rossa na własną potrzebę- czułam się szczęśliwa i pocieszona. Nie chciałam wracać do stanu w jakim się znajdowałam przed paroma minutami, dlatego druga strona wygrała. Władzę przejął egoizm.
  Gdy tylko Ross postawił mnie na podłodze, zaczęłam ściągać z niego koszulkę, w którą był ubrany. Niedługo potem nasze części garderoby były porozrzucane po pokoju, natomiast my zabawialiśmy się na łóżku.
  Dobrze, że nikogo nie było w domu, ponieważ z pokoju najmłodszego mieszkańca przez jakiś czas dochodziły jednoznaczne odgłosy.

4 komentarze: