wtorek, 27 maja 2014

12. "Shock! Shock everywhere!"


Z punktu widzenia Lury

  Obudziłam się, usłyszawszy jakiś łomot w sąsiednim pokoju. Z tego co pamiętam to Riker tam zamieszkuje, czyli dziś spała tam Vanessa. Oho! Chyba i ona wstała. Ciekawe tylko co się tam dzieje... Nieważne. Potrząsnęłam głową i podniosłam się do pozycji siedzącej. Spojrzałam w prawo, gdzie po drugiej stronie łóżka spała Rydel. W zasadzie zmieściłybyśmy się tu z Van. Ale tą trzeźwą Van, która nie kopała by wszystkich, nie rzygałaby po wszystkich i w ogóle.
  Nie chciałam jej budzić. Zbyt słodko spała. Powoli i ostrożnie wyśliznęłam się spod kołdry i cicho wyszłam z pokoju. Moją uwagę przykuło coś, czego wczoraj ani wieczorem, ani w nocy nie udało mi się dostrzec. Zdjęcia małych Lynchów i dużych Lynchów. Nawet Ratliff się załapał... Coś niesamowitego...
  -Co robisz?- usłyszałam nagle za sobą. Aż podskoczyłam.
  -Oglądam zdjęcia. Czy to takie dziwne?- spytałam mało grzecznym tonem.- Może uważasz, że to idiotyczne wpatrywanie się w czyjeś rodzinne zdjęci? Może w ogóle uważasz, że to idiotyczne posiadać takie zdjęcia?- spytałam ze złością.
  -Nie- odpowiadając mi, Ross lekko się zaśmiał.- Te fotki są tu potrzebne. Przypominają rodziców, Rylanda, jak gdzieś wyjeżdża. Żebyśmy o nich nie zapomnieli. I żebyśmy nie zapomnieli o sobie nawzajem. To może idiotycznie brzmi, ale tak jest. A te zdjęcia są tego symbolem... Dla mnie ważne jest tak samo, że tu są jak to, że wybierała je mama z tatą. Są ich ulubionymi zdjęciami- blondyn ponownie się zaśmiał. Tylko teraz było to pomieszane z westchnięciem.- Nawet mamy tu Ratliffa. W końcu też należy do tej rodziny. Jesteś głodna?- zmienił temat. 
  -Co? Amm.. tak- przytaknęłam. Zeszliśmy razem na dół. Kurczę... Czy to ten sam Ross Lynch, którego znam i nienawidzę od pierwszego spotkania? Bo zachowuje się jakoś inaczej... Spytał się mnie nawet co bym zjadła, a potem sam to zrobił. Uszczypnęłam się, żeby sprawdzić czy to na pewno nie sen. Okazało się, że nie!

Z punktu widzenia Vanessy

   Ogłupiałam. Nie wiedziałam co się dzieje i co w tej chwili robimy. Czułam jego usta na moich ustach. Czułam jego rękę w moich włosach. Czułam jego drugą rękę na moich plecach. Czułam, że dotykam jego ramienia, a z drugiej strony jego polika. Czułam to pragnienie, które wkładał w ten pocałunek. I wtedy się otrząsnęłam. Wpierw znieruchomiałam, a następnie puściłam blondyna. I stałam. Patrzyłam mu prosto w oczy i stałam jak głupia, nie mogąc ani się ruszyć, ani nic powiedzieć. 
   Kiedy odzyskałam zdolność do poruszania się (po jakiejś minucie, która ciągnęła mi się godzinami), natychmiast wybiegłam z pokoju. Wpół zbiegłam, w pół zjechałam na dupie  po schodach. Na parterze usłyszałam głosy, co było dla mnie dobrą nowiną, ponieważ jeśli nawet Riker będzie chciał ze mną pogadać, to raczej nie zrobi tego przy innych. Weszłam do kuchni, z której dochodziły głosy, a tam przeżyłam kolejny szok. Laura i Ross. Ross i Laura. Oni... normalnie ze sobą rozmawiali. Jedli se śniadanie i trajkotali o życiu codziennym. Jak jacyś znajomi.        Uszczypnęłam się, żeby zobaczyć czy to na pewno nie sen. Na nieszczęście okazało się, iż to najszczersza prawda.
  -Co się dziś z wami wszystkimi dzieje?!- krzyknęłam.

~*~
  I w ten oto sposób dodałam kolejny rozdział B) Taki szpan! Iii.. zaczynam gadać od czapy. Podobało się? Jeśli tak to piszcie w komach ;) 
   

środa, 21 maja 2014

11."So what? Suddenly you going to be nice to me?... Did I missed something?"


  Z punktu widzenia Vanessy

  Kiedy otworzyłam oczy, pierwszym co zrobiłam było złapanie się z głowę. Ile ja wczoraj tego świństwa wypiłam?... Zaczęłam się rozglądać dookoła. Wszystko było niepokojąco jednolite.
  -Ja pierdole, umarłam?!- przeraziłam się i ponownie złapałam za głowę, gdyż wypowiedziałam zdanie troszeczkę (ehem, troszeczkę -.-) za głośno. Usłyszałam śmiech. Trochę szyderczy, a trochę zwyczajnie rozbawiony.
  -To tylko mój pokój...
  Usłyszawszy skąd dochodzi głos, odwróciłam się w tamtą stronę. O matko... no tak, Riker. Nachylał się nad szufladą i wyjmował z niej coś. Mam nadzieję, że koszulkę, bo stał przede mną jedynie w dresowych spodenkach. No... niechętnie musiałam przyznać przed sobą, że gościu był nieźle zbudowany. Amm.. przynajmniej od pasa w górę... 
  Nagle zdałam sobie sprawę z tego, co się właśnie działo. Spałam u Rikera- jakim cudem? On też tu był. O dziwo nie czułam tego spięcia między nami- Wow...! Ale skoro.. ja spałam u niego.. to gdzie on spał? Z niepokojem zauważyłam, że blondyn posiada duże łóżko, w którym spokojnie zmieściłyby się dwie osoby. Co najmniej dwie. Do tego byłam wczoraj schlana na całego. Mogłam się zachowywać różnorodnie. A co jeśli..? Nie! Nie, nie! Musiałby być kompletną świnią, żeby wykorzystać sytuację. Ale przecież wiele razy traktował mnie z wyższością. Czemu nie mógłby się mną chwilę zabawić? Vanessa, ogarnij się! 
  W mojej głowie było tyle pytań. Musiałam mu je zadać, jednak nie wiedziałam od czego zacząć. Więc palnęłam pierwszą lepszą głupotę, która mi przyszła do głowy.
  -Nie przeszkadza ci ta jednolitość. Wszędzie niebieski!- ale wtopa...
  -No, nie- odpowiedział.
  Kurde! Rozmawialiśmy jak normalni znajomi. Dalecy znajomi- warto dodać. Ale nie było miedzy nami tej rutynowej wrogości. Czy on postanowił coś zmienić w stosunku do mnie? I wtedy mi się przypomniało...

~Szłam do szkoły. Obok mnie dreptała Laura. Trzymała mnie mocno za rękę, jakby bała się ją puścić. W końcu musiała. A to 'w końcu' nadeszło wraz z momentem, kiedy znalazłyśmy się przed drzwiami do jej klasy.
  -Laura, możesz mnie puścić?- spytałam ją. Pokręciła przecząco swoją maleńką główką.- Czego ty się boisz?- myślałam, że ogólnie zmian. Po przeprowadzce, od razu trafiłyśmy tutaj. To dobra szkoła, tylko, że nikogo nie znałam. Ona miała łatwiej. Była w pierwszej klasie, czyli dopiero poznawała kolegów i przyjaciół.
    Jej wielkie, brązowe oczy skierowały się w stronę podłogi.
  -Rossa...- wyszeptała.
  -A kto to Ross?- chciałam wiedzieć, nie mając pojęcia o co chodzi mojej młodszej siostrzyczce. Pierwsze o czym pomyślałam, to że młoda się zakochała! Ale co ja mogłam wiedzieć? Byłam dopiero w piątej klasie. Chociaż byłam od Laury starsza o trzy lata, a ona chodziła do pierwszej klasy, poszłam do szkoły rok wcześniej. Byłam po prostu geniuszem! Watro też dodać, że byłam bardzo skromna... 
  -On jest głupi i nie lubię go- wytłumaczyłam mi siostrzyczka.
  -Czemu tak uważasz?
  -Bo on mi zabiera moje kredki i je psuje, i się ze mnie śmieje, i mówi wszystkim, że jestem głupia, i żeby nikt się ze mną nie kolegował- odpowiedziała Lura.
  -Naprawdę?- spytałam.- Wiesz... nie masz się czego bać. Jak jeszcze raz tak powie albo ci coś zniszczy, to mi powiedz, dobra?
  -Dobrze...~
   Po szkole odebrałam siostrę, a ta powiedziała mi, że ten Ross znów ją zaczepiał. Chciałam jej pomóc, dlatego następnego dnia powiedziałam mu żeby przestał dręczyć Laurę. Nie zdawałam sobie sprawy, że mu wtedy groziłam. Przepraszam bardzo, miałam wtedy dziesięć lat. Okazało się, że i Ross ma starszego brata. Chodziłam z nim do klasy. Nie był to kto inny jak Riker. W końcu dążę do opowieści z nim w roli głównej. A stało się to parę dni po tym jak porozmawiałam sobie z Rossem. 
  Siedziałam wtedy w stołówce. W zasadzie to czekałam w kolejce po lunch. Wybrałam sobie jakiś gulasz z kawałkami kurczaka i w sosie pomidorowym. Trochę dziwny, ale bardziej apetyczny niż konina, uchodząca z mięso z bydła.
~Wzięłam jedzenia i odeszłam z kolejki. Zaczęłam się rozglądać za wolnym stolikiem. Był jeden, na drugim końcu sali. Musiałam się do niego przedostać przez rzędy porozrzucanych plecaków, przy wszystkich innych stolikach. Gdy byłam już tuż tuż, na wypatrzonym miejscu rozsiadła się grupka osób z mojej klasy. Rozpoznawałam niektórych. Szczególnie wysokiego blondyna, który nazywał się Riker Lynch. Była jeszcze Jessica o rudych lokach i taki ciemnoskóry chłopiec, którego imienia nie pamiętałam. Reszty po prostu nie kojarzyłam. W końcu do był mój czwarty czy piąty dzień w tej szkole.
  -Ja chciałam tu usiąść- powiedziałam do nich. Usłyszeli mnie i odwrócili się. 
  -Czy ty nie jesteś przypadkiem z nami w klasie? Ta nowa?- spytała mnie Jessica. Przytaknęłam.- O! To siadaj!- poklepała miejsce obok siebie. Uśmiechnęłam się lekko i przycupnęłam na ławeczce.
  -Jak się nazywasz?- teraz pytanie zadał murzyn.
  -Jestem Vanessa. Vanessa Marano- przedstawiłam się, a Riker usłyszawszy to, zakrztusił się swoim lunchem.
  -Marano?- powtórzył z lekką wściekłością.- To ty nękasz mojego brata!
  Otworzyłam szeroko oczy.
  -Ja nikogo nie nękam!- sprzeciwiłam się.
  -Tak?! A mały Ross. Ross Lynch? Kojarzysz?!
  Nie spodziewałam się, że to jego brat. Chciała się wytłumaczyć i powiedzieć jak to było naprawdę. Ale nie zdążyłam, ponieważ zostałam oblana- z góry do dołu- moim gulaszem. A kto go na mnie wylał? A Riker...
  -I co jak się teraz czujesz?- spytał mnie.- Lepiej stąd spadaj! Wyglądasz jak biedak. Patrzcie wszyscy! Patrzcie! Marano nie potrafi jeść normalnie lunchu! Patrzcie wszyscy na nią!- nakazał całej stołówce, a uczniowie wykonali jego polecenia.- I co?! Ty uważasz, że jesteś mądra! Patrzcie, no patrzcie!~

  Taka sytuacja, to najbardziej upokarzająca rzecz w życiu piątoklasistki. Ale to był dopiero początek. Pan Lynch postanowił zrujnować mi opinię na wszystkie możliwe sposoby. Przez niego zostałam nawet cofnięta jako, iż dyrektor uznał, że jestem na poziomie intelektualnym moich rówieśników. Tak naprawdę to przez Rikera. Wcale nie straciłam mojej wiedzy i szybkiego łapania nowych wiadomości. On tylko doprowadził mnie do takiego stanu, iż zostałam za taką postrzegana. A Laura? Ona miała to samo z tym gówniarzem Rossem. Ehh.. szkoda gadać...
  -Dlaczego ja tu spałam?- zadałam wreszcie pierwsze pytanie. Coraz mniej mi się to wszystko podobało, bo po przypomnieniu sobie tego wszystkiego, doszłam do wniosku, że Riker mógł dopuścić się tego czego się w tej chwili bałam. Blondyn nawlekł na siebie białą koszulkę i usiadł przy mnie.
  -Bo nikt inny nie mógł cię wczoraj uspokoić. Najpierw zaniosłem cię do Rydel, ale  ona nie mogła nad tobą zapanować, więc postanowiłem cię popilnować u mnie- wytłumaczył mi.
  Popilnował mnie? Tak z własnej woli?
  -Czyli co dokładnie?- może zapodał jakąś gadkę o pilnowaniu, ale życie nauczyło mnie, żeby nie ufać temu kolesiowi.
  -Wymusiłem na tobie, żebyś się położyła do łóżka, a potem sam spałem na fotelu, żeby cię ewentualnie ratować- odpowiedział.
  -Ratować?
  -Kiedy dużo wypijesz, puszczasz bardzo kolorowe pawie. Prawie cała tęcza- zaśmiał się.- Jadłaś wczoraj na obiad paluszki rybne?
  Musiałam mu uwierzyć. Skoro wiedział co jadłam na obiad... Poza tym dopiero teraz się zorientowałam, że mam na sobie moją piżamkę, w którą wczoraj wlazłam. Geniusz! Ale coś mi tu dalej nie grało.
  -Czy ja coś przegapiłam?- spytałam.
  -Słucham?- zdziwił się blondyn.- Co byś miała przegapić?
  -Czyli co? Tak nagle zamierzasz być dla mnie miły?...Przegapiłam coś?- po raz kolejny zadałam pytanie.
  Nie doczekałam się odpowiedzi. Nie chciał mi odpowiedzieć? Co jest z tym kolesiem nie tak?
  Wygramoliłam się z łóżka i podeszłam do drzwi od wejścia do pokoju. Sięgnęłam za klamkę, gdy usłyszałam głos blondyna.
  -Vanessa poczekaj- nakazał mi. Chociaż w sumie to proszącym tonem.
  -Stoję i czekam... na wyjaśnienia- rzekłam, odwracając się do niego przodem.
   Wstał, podszedł do mnie i ni stąd, ni zowąd, tak bezceremonialnie, tak po prostu mnie pocałował.
 


~*~
Więc? Co myślicie? Wiem, że rozdział tylko o Vanessie i Rikerze (ewentualnie jest mowa o Laurze i Rossie, ale...). Potrzebowałam tego. No, że do bloga :) Mam nadzieję, że się nie gniewacie?

piątek, 16 maja 2014

10."Next time I will listen to my sister."


Z punktu widzenia Laury

  Vanessa już od pół godziny wygadywała bzdury. Było śmiesznie, jednak trochę się o nią niepokoiłam. Trzeba było ją pilnować. Ma u mnie spory dług!
  -Van, Van już dość- mówiła Rydel, próbując wyrwać mojej siostrze flaszkę z rąk. Moja siostra zachowywała się jak jakiś gościu na odwyku, który znalazł gdzieś alkohol. Świetnie!
  -Vanessa weź się uspokój i oddawaj to!- nakazałam jej. Niechętnie wykonała moje polecenia.
  -Bawimi siem w berka!- zapiszczała nagle i zerwała się z materaca. Nie ubiegła za daleko. Na całe szczęście poduszki zamortyzowały upadek.- Dobła, złapałaś mne!- siostra podniosła rękę do góry, na znak poddanie się. Cicho zachichotałam i wymieniłam z Rydel uśmieszki.
  -Tak, świetnie, a teraz może przydałoby się pójść spać- zaproponowałam.
  -Nie! Ja murzę pokonać Arktosa! Tabaluga na mnje liczji!- protestowała Van.
  -Tabaluga se poradzi- przewróciłam oczami.- A teraz chodź. Położysz się tu, obok mnie. Jak będziesz grzeczna, to ci przeczytam bajeczkę...
  -Nie! 'Jakbie zrob mi lóda!' Hahaha!- moja siostra zaczęła się tarzać po podłodze jak głupia. I to mnie rodzice pozostawili pod jej opieką?- Aaa!- moje rozmyślenia przerwał pisk Van.
  -Co jest?- przestraszyła się Rydel.
  -Buka! Ona chcje me dobaźć!- tłumaczyła brunetka. Jprdl- double face palm.
  -Spokojnie, Tabaluga cię obroni- zaśmiałam się.- A teraz chodź spać, bo...
  Nie dane mi było dokończyć zdania, gdyż wraz z towarzyszkami usłyszałam dzwonek do drzwi. Rydel wstała i pobiegła otworzyć. Nasłuchiwałam kto przyszedł. Najpierw sądziłam, że to ktoś z reklamy- często łażą o tych porach. Potem zastanowiłam się czy to nie listonosz, ale znów postawiłam na gościa od reklam. Oba przepuszczenia okazały się być błędne, gdy dostrzegłam najpierw jedną blond czuprynę, zaraz za nią drugą i jeszcze dwój szatynów. Ohoho! Jak uroczo- tak, to był sarkazm. Zdziwiło mnie tylko, że i oni się zdziwili na mój widok. Nie wspominając o Vanessie.
  -Rydel! Możesz mi wyjaśnić co tu się dzieje?- spytał siostrę Riker.
  -Amm... No więc, zaprosiłam dziewczyny na spanie. Przyjechała tylko połowa z zaproszonych. Było bardzo wesoło, aż jedna przesadziła. W sumie, to została zmuszona to tej przesady, ale nieważne. Moglibyście nam pomóc- blondyna spiorunowała braci wzrokiem. 
  -Dobra. To co mam zrobić?- to pytanie było skierowane do mnie, przez najstarszego. Wow! Jak on to kulturalnie i łagodnie powiedział!
  -Amm... Mógłbyś pomóc z Vanessą. Muszę ją jakoś zmusić do położenia się do spania, ale nie wiem...
  -Tu?- przerwał mi mężczyzna. Lekko przytaknęłam.- Tu nie zaśnie- powiedział szybko.
  -Bo?
  -Bo jest światło, a ona niezbyt trzeźwa. Najlepsze by było ciemne i chłodne miejsce.
  -Jeśli myślisz o piwnicy, to..- zaczęłam już mniej uprzejmym tonem, ale Riker mi przerwał.
  -Nie. Myślałem o którym z pokoi na górze- uśmiechnął się lekko. Bez jaj, o co chodzi?! Czy ja jestem teraz w jakimś beznadziejnym show, w którym wkręca się ludzi?! Dla upewnienia rozglądnęłam się w około, w poszukiwaniu ukrytych kamer. Mój wzrok ponownie padł na Rikera.
  -Amm, okey- powiedziałam półgłosem, po czym podeszłam do Vanessy.- Van, idziemy spać- powiedziałam stanowczo.
  -Ałe mi siem nie chcie- bełkotała.
  -Vanessa, nie pytam czy ci się chce, czy nie, masz iść spać!- powtórzyłam i zaczęłam podnosić siostrę na siłę. Ona natomiast wolała pozostać na podłodze czego skutkiem było, iż niecałą minutę później tarzałyśmy się po podłodze jak dwie idiotki. W pewnym momencie wylądowałam na plecach, a starsza siedziała na mnie okrakiem, przyciskając moje ręce do podłogi.
  -Haha, wygraaa...!!!- zaczęła się śmiać, jednak przerwała zaraz po tym, jak Riker wziął ją na ręce od tyłu i zaczął nieść w stronę schodów.- Łiii!! Ja latam!- krzyczała, wymachując rękami.
  Siedziałam na podłodze kilka minut, zapewne wyglądając okropnie. Dałabym stówę, że moje włosy nie różniły się od szczotki do kibla niczym innym niż kolorem. Na nieszczęście wszyscy się na mnie gapili. Czułam się nieco głupio. Co poradzić... Wstałam, a raczej chciałam wstać, bo gdy tylko spróbowałam się podnieść, noga mnie strasznie mocno zabolała. Syknęłam.
  -Laura, co się stało?- Rydel natychmiast znalazła się przy mnie.
  -Coś z nogą- powiedziałam.
  -Dasz radę chodzić?
  -Wiesz, nie dam rady wstać, więc z chodzeniem to potem spróbuję- zaśmiałam się. Ni to ironicznie, ni to wesoło.
  -W takim razie chodź, zawiozę cię do szpitala i...
  -Amm, już mi lepiej!- krzyknęłam z uśmiechem na twarzy. Nienawidzę szpitali i nigdy się to nie zmieni. Nie zamierzam tam wracać w najbliższej przyszłości. Nawet w późniejszej przyszłości. Nawet jak będę rodzić dziecko! Urodzę se w domu, a co! Rydel uniosła jedną brew do góry i skrzyżowała ręce. Musiałam jej udowodnić. No nić, trzeba przeżyć ten cholerny ból... Oparłam się na rękach i wstałam. Nie pytajcie jakim cudem, bo zielonego pojęcie nie mam. Ale wstałam!... Tylko się trochę trzęsłam, w końcu musiałam ustać na jednej nodze.- Widzisz?- uśmiechnęłam się. Próbowałam zrobić to szczerze i przekonująco, ale chyba wyszedł mi beznadziejny grymas.
  -Marnao, patsz na swjł tyłeek!- usłyszałam śmiech Vanessy. Riker to ma refleks! Doszedł z nią dopiero do połowy schodów. Chociaż w sumie... Van jest upita w cztery dupy, jak to się mówi.
  Niechętnie wykonałam jej polecenie. 
  -O kurwa...- westchnęłam. (Z góry sorki za wyrażenie ;P) Było posłuchać siostry przed wyjazdem. No i nie brać na zmianę tych cholernych, BIAŁYCH spodenek. Jestem geniuszem... (-,-) A jednak można zapomnieć o okresie! Gdybym to tylko wiedziała wcześniej. Jedynym plusem było to, że tylko Rydel zdążyła zauważyć tą wpadkę. Potem zdążyłam się zakryć pierwszym lepszym (czarnym) kocem.
  -Pożyczę ci coś- Rydel szepnęła mi na ucho i pociągnęła na górę, do swojego pokoju. Kiedy zaczęła grzebać po szafkach, ja usiadłam na podłodze i schowałam twarz w dłoniach.
  -To było okropne... Najgorsze uczucie na świecie, w dodatku założę się, że spaliłam takiego buraka, że jest z czego barszcz jutro ugotować!- jęknęłam.
  -Akurat nic się takiego nie stało. Tylko twoja twarz zrobiła się nienaturalnie biała- powiedziała Delly.- Kurczę, wszystkie moje piżamy są w praniu... Mam tu tylko koszulki braci.
  -Po co ci ich koszulki? To już u siebie nie mają miejsca?- spytałam z sarkazmem.
  -Nie... Ja śpię w ich koszulkach. Bo takich piżam jako piżam mam mało- wytłumaczyła mi.- Mogę ci dać jedną.. jakąś Rocky'ego- zaproponowała. Hmm.. Jak Rocky' ego to chyba spoko.
  -Możesz...
  Dostałam koszulkę, wzięłam bieliznę, którą miałam założyć jutro, zostałam poczęstowana tamponem przez przyjaciółkę i odesłana do łazienki. Szybko się tam przebrałam i obmyłam. No, w odwrotnej kolejności... Wróciłam do pokoju blondyny, ale nikogo tam nie zastałam, więc postanowiłam owinąć się kocem (tym samym co wcześniej) i zeszłam na dół. Wszyscy na mnie dziwnie spojrzeli i czułam się nieco niekomfortowo. Dobra, bardzo niekomfortowo. Chciałam już wytłumaczyć, że Rydel pożyczyła mi koszulkę Rocky'ego, ale ktoś inny zabrał głos.
  -Czemu masz na sobie mój t-shirt?- spytał Ross. Spojrzałam na Rydel wzrokiem mówiącym "Dzięki Delly" tonem sarkastycznym.
  -A bo... Twoja siostra mi pożyczyła- bąknęłam. 
  -Moje piżamy się skończyły i dałam jej pierwsze byle co...- Rydel próbowała mi pomóc.
  -Byle co?! To nie jest byle co! Tą koszulkę miałem..- blondyn urwał, jakby powiedział o trzy słowa za dużo.- Nieważne...- przewrócił oczami. Tym właśnie doprowadził mnie do szału. Nienawidzę tego szczyla i tego jego zachowania! Rozpieszczony bachor!
  -Jeśli ci się coś nie podoba, to proszę bardzo!- zdjęłam z siebie koszulkę, pozostając w samym staniku i majtkach.- Bierz to sobie! Jakoś dam radę!- odwróciłam się napięcie i pobiegłam na górę.  
~*~
 Heheszki :D Takie BA-BAM (!!!) na koniec xD ... Nie planowałam tego, no ale musiałam jakoś zakończyć rozdział. Tak naprawdę to chłopcy w ogóle nie mieli wrócić, ale nieważne ^^ Piszcie czy się podoba ;*

środa, 7 maja 2014

9."Without guys? Okay... But you shure that they won't be in home?""


Z punktu widzenia Rydel

  Nie byłam pewna czy dziewczyny się zjawią. A przynajmniej obydwie Marano. Raini i Maię naturalnie również zaprosiłam, ale nie odpowiedziały mi, dlatego nie wiem już. SMS Laury nieco mnie jednak zdziwił. Napisała:

*Fajnie, że nas zaprosiłaś. Jesteś w domu?*

*Eee... No tak (??)*- odpisałam.

*To otwórz nam drzwi, bo straszny upał :P*

  Zaśmiałam się, przeczytawszy treść otrzymanej wiadomości i podeszłam do wejścia do domu. Otworzyłam je na oścież i zobaczyłam dwie, okropnie do siebie podobne twarze.

Półtorej godziny w domu sióstr Marano- narrator

  -[...] a szczoteczkę masz?- pytała wciąż Vanessa.
  -Mam- Laura przewróciła oczami od ciągłych pytań siostry.
  -Piżamę?
  -Już pytałaś- jęknęła młodsza.
  -Tampony?
  -Co?- to pytanie nieco wytrąciło brunetkę z równowagi.
  -Nigdy nic nie wiadomo. A chyba nie chcesz paradować przed Lynchami z czerwoną plamą na dupie- tłumaczyła druga.
  -Eh, Van! Chyba potrafię się pilnować prawda? Wiem, że okres miałam... Amm... No, eee.. No, wtedy.. albo... nie...- Laura zaczęła w myślach liczyć dni.- Nieważne, w każdym razie potrafię siebie pilnować!- powtórzyła.
  -Rób jak chcesz- odparła Vanessa i pomknęła do swojego pokoju, żeby się spakować.- Tylko bądź gotowa za pięć minut!
  -Już jestem gotowa!- odkrzyknęła Lau, zakładając na ramię skórzaną torbę.
  -No, no Marano. Niezły refleks!- zaśmiała się starsza.

Poprzedni czas, z punktu widzenia Vanessy

  -Siemanko!- przywitałam się z Rydel.
  -Tak wcześnie?- zdziwiła się blondyna, przytulając mnie do siebie.
  -Miłe powitanie- skwitowałam z zmarszczyłam przy tym nos. Delly przewróciła oczami, ale wciąż z uśmiechem na twarzy.
  -Wchodźcie, chcecie coś do picia?- dziewczyna otrząsnęła się i zaprosiła nas do środka.
  -Czy ty tak zawsze?- spytała ją Laura.
  -Ale co?
  -Zawsze pytasz o potrzeby gości- zaśmiała się moja siostra. Rydel zamrugała parę razy- na znak, że się zastanawia, po czym przytaknęła.
  -Wiesz.. To się nazywa kultura, Marano- dogryzłam młodszej.- A tak z innej beczki, to zaprosiłaś kogoś jeszcze?- zmieniłam temat.
  -Tak, ale nie odpowiedziały mi jeszcze- Rydel nawijała, znikając powoli w kuchni. Wróciła z tacką pełną szklanek z lemoniadą. Wtedy Laura zadała jej pytanie.
  -A twoi bracia? Nie ma ich?- doszukałam się nadziei w jej głosie.
  -Pojechali na zakupy, a wracając zatrzymają się u Ellingtona. Na noc. Będziemy same!- przyjaciółka zaklaskała w dłonie, a ja zauważyłam, że Laura odetchnęła.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
  Okazało się, że Maia próbowała dogadać się z kimś w sprawie tego całego zamieszanie z trójkątem, w którym znajdowała się moja siostra, a Raini urzędowała dziś w domu swojej babci, która obchodziła urodziny. Zostałyśmy więc same, ale nie popsuło nam to zabawy. Było świetnie! Siedziałyśmy w salonie-przebrane już w piżamki- gdzie rozłożyłyśmy parę materacy, kocyków i wszędzie walały się poduszki. Na okrągło wpychałyśmy sobie do ust kolejne porcje wywołujących pryszcze świństw, ale yolo, nie? Do tego Rydel nie zaopatrzyła się w żadne wino. Zamiast tego przyczłapała z czymś o wiele mocniejszym pod pachą i colą (na popitkę) z drugiej strony. Kiedy zaczęłyśmy z Laurą zachodzić o głowę, skąd blondyna wytrzasnęła te procenty, odpowiedziała nam, że 'jak ma się w domu czwórkę chłopaków, to można w nim znaleźć wiele "niespodzianek"'. Nie trudno się dziwić, że kolejnym towarzyszem owego wieczoru był śmiech. W pewnym momencie zaczęłyśmy wpadać na durnowate pomysły, a jednym takim była gra w butelkę. W coś takiego powinno się grać na imprezie, gdzie jest wiele osób, a do tego schlanych, żeby były lepsze wspomnienia, ale co mi tam.
  -Marano, twoja kolej!- pogoniłam siostrę, której nadszedł czas na zakręcenie butelką. Uczyniła to i wypadło na Rydel.
  -Co masz?- brunetka spytała dziewczynę.
  -Eee.. Py..ytanie- odparła tamta, po przeczytaniu karteczki, którą dobyła z garnuszka, w którym znajdowały się losy (czy osoba ma wykonać zadanie, czy odpowiedzieć na pytanie).
  -W takim razie... Spytam cię czy... Amm..- Laura zaczęła coś bełkotać, pewnie próbując coś wymyślić.
  -Czy kiedykolwiek poczułaś coś do Ellingtona?- spytałam za nią.
  -A więc... tak...- zaczęła blondyna, a my przerwałyśmy jej głośnym 'uuu' i robieniem dzióbków.- Ale to nie tak. Dawno. Prawda, ale dawno. Jeszcze jak świeżo zaczynaliśmy z kapelą i nikt nas nie znał. Podobał mi się i zastanawiałam się czy coś by z nas było w przyszłości, ale... nie. On jest dla mnie jak brat.
  -A szkoda- przyznała Laura.- Chodziłybyśmy sobie na podwójne randki. No, jakbym już znalazła chłopaka- zaśmiała się, a my do niej przyłączyłyśmy.
  -Chociaż... mam z nim taką umowę- kontynuowała Rydel, więc zaprzestałyśmy śmiechu.- Że jak żadne z nas się nie hajtnie do czterdziestki, to weźmiemy ślub. Żebyśmy nie byli takimi starymi dziadami, co to nikogo nie mają. Taka.. asekuracja.
  -Całkiem niezły pomysł. Też chcę wyjść za mąż jak już będę stara- wyznałam.
  -Co?
  -Tak. Bo uważam, że lepiej tak po prostu zrobić, bo zawsze gdy znajdziesz tego, który jest dla ciebie jedynym, możesz się przecież z nim rozwieść z jakiejś konkretnej przyczyny. Jak wytrwasz z takim kolesiem całe życie, to hajtniesz się na łożu śmierci- wytłumaczyłam.
  -Ah! Takie tam, przemyślenia Vanessy- zachichotała Laura.
  -Tak? To podziel się swoimi planami na przyszłość- nakłoniła ją Rydel.
  -Dobra. W przeciwieństwie do was mam zamiar zadania z mojej listy 'Co chcę zrobić przed śmiercią.' wykonać wcześniej niż przed śmiercią.
  -Będziemy jeszcze żyły jak wyjdziemy za mąż!- oburzyłam się.
  -Z tego co wywnioskowałam to ty już będziesz obiema nogami w grobie. Czyli wystarczy, że się położysz i po tobie, a ty Rydel wylądujesz z kimś kogo-jak to ujęłaś- uważasz za kolejnego brata. No ja bym się czuła dziwnie biorąc ślub z Van- Laura klasnęła w dłonie.
  -Ok, wróćmy do gry!- przypomniałam sobie.- Rydel...- podałam jej butelkę, a ona zgrabnie nią zakręciła. Wypadło na mnie. Sięgnęłam po kartkę.- 'Wyzwanie'- przeczytałam na głos.
  -Zobaczymy jak mocną masz głowę!- zaśmiała się blondyna, a ja pytająco uniosłam jedną z brwi.- Marano, odstaw wódkę, ja idę po kieliszki.
  -Heh?! Mam się ochlać?
  -Masz już do tego pełne prawo. Skończyłaś dwadzieścia jeden lat?! Tak! Więc możesz pić ile wlezie!- krzyczała Rydel z kuchni. Chwilę potem wróciła z wieeeloma kieliszkami w ręce. Naprawdę chce je wszystkie napełnić? Życzę sobie powodzenia...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

  -'I jeszcze jeden, i jeszcze raz!...' Mniom mniom mniom mniom!- krzyczałam, połykając na zmianę coraz to kolejny kieliszek wódki.
  -Może już jej wystarczy?- ledwo usłyszałam głos Laury. Czego wystarczy? Czy coś ze mną nie tak? Przecież wszystko w porządku! Tylko wydaje mi się, że widzę jednorożca w kiblu, ale to pewnie jakoś tak się układa ręcznik na kaloryferze albo to zwykłe akwarium. Postanowiłam się podzielić myślami ze współtowarzyszkami.
  -Trzy cłoś ze mnom nie taak? Bło ja nic nie dłostszegan, nje wjem o co wiam chodżii... Ablo jednjej z ws. Która jest prawdzyiwa?- pytałam. Wiem, że to dziwne, ale w mojej głowie brzmiało to dla mnie normalnie.- Ale tlen jednorrozeć w saljonie to tylko rencznik na kaliorywesze w łazeńce!- krzyczałam, wskazując palcem przed siebie.
  -O czym ona gada?- słyszałam Rydel. Ledwo, ledwo, ale słyszałam.
  -Van, tu nie ma nawet łazienki!- powiedziała Laura. A może znów Delly... Nie wiem już... Moja głowa!
  Następne co pamiętam to, że była jakaś afera, ze sto osób w domu, a ja nagle znalazłam się gdzie indziej. Było tam czarno. Ah! I jeszcze wcześniej śmiałam się z czerwonej plamy Laury i raz upadłam. Chyba ze stołu... Bolało.
~*~
Jak oceniacie rozdział? Fajna gra w butelkę? O co chodzi z tym ostatnim akapitem? Dowiecie się w następnym rozdziale ;) 

niedziela, 4 maja 2014

8. "Let him see! Let him see that he doesn't mean nothing to you. Not even enemy. That you treat him like air, like useless trash."


Z punktu widzenia Laury

  Minął tydzień od odwiedzin Rossa. Nie widziałam go od tamtej pory i bardzo się z tego cieszę. Nie potrzebne mi było już jego towarzystwo. Chociaż... ono nigdy mi nie było potrzebne. Tak czy siak miałam go dosyć. Chciałam jak najszybciej skończyć z A&A, żeby móc zacząć iść inną ścieżką niż ten blond-pacan i nigdy więcej nie patrzeć na jego ryj. Ale kto wie co przyniesie przyszłość? Aktorstwo to jednak ciężka praca, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Bo niby czemu tak wielu artystów z tej dziedziny bądź wszelkich piosenkarzy też popadło w tak wiele nałogów? Do takiej pracy trzeba mieć wytrzymałą psychikę. Zawsze mi się wydawało, że taką miałam, ale teraz zaczynam się bać. 
  Rozmyślałam tak, siedząc w salonie i gapiąc się bezmyślnie w ekran telewizora. Leciała jakaś hiszpańska opera mydlana. Nienawidzę tego świństwa- miesza tylko w głowie, ale akurat pilot był za daleko, a ja przybrałam wygodną pozycję, dlatego nie zamierzałam się ruszać. Przez to skupiłam się na innych sprawach niż durne seriale dla babć. Dopiero gdy Van wróciła z siatami zakupów, wstałam żeby jej pomóc. 
  -Przeleżałaś kolejny dzień?- spytała mnie siostra.
  -A co w tym takiego złego?- odparłam pytaniem na pytanie.
  -Że jak tak siedzisz, to ciągle żresz. Jak żresz, to grubniesz- wytłumaczyła, podając mi w tym samym czasie siatkę pełną paczek chipsów.
  -To po co to wszystko kupujesz?- zdziwiłam się, wskazując na trzymany pakunek.
  -Jak się jedzie w gości, to dobrze coś przywieźć ze sobą. Tak zwana kultura.
  -W gości?- hmm.. nic mi o tym nie było wiadomo.

Z punktu widzenia Vanessy

  -W gości?- spytała mnie Laura. Na taką reakcję czekałam. Teraz w sekundę musiałam sobie ułożyć w głowie streszczenie z pobytu w sklepie. A było to tak:
  Przyjechałam, zaparkowałam na miejscu dla inwalidy, bo resztę zajęli. No cóż.. Wysiadłam z auta i sięgnęłam po wózek. W tym samym czasie dostałam SMS-a od Rydel.

*Jak tam?*
  
  Hmm... Czyżby miała jakieś plany w stosunku do mnie? Może mnie i Laury? Postanowiłam odpisać.

*Siemka. U mnie spoko, chociaż jak wiesz muszę się zajmować Laurą. Z nią to jak z dzieckiem ;), a w dodatku cały czas opycha się świństwami. Nieważne, że ja je kupuję... A co? Masz jakieś plany?*

  Na odpowiedź nie musiałam czekać nawet minuty.

*Chyba już mnie znasz aż za dobrze :D Mam ochotę na rewanżyk.*

  Heh? O co caman w ogóle?

*???*

*Eh... Chodzi mi o nocleg. Chcę się odwdzięczyć i tym razem ja was zapraszam. Dzisiaj. Odmowy nie przyjmuję.*

  Uśmiechnęłam się do ekranu komórki. 

*Jak dla mnie ok. Ale nw co z Marano. W końcu nie mieszkasz sama...*

  Tak to mniej więcej wyglądało. Spojrzałam na zdezorientowaną minę Laury.
  -Rydel nas do siebie zaprosiła. Na party. Jak to określiła 'chce się zrewanżować'- powiedziałam jej. W następnej kolejności usłyszałam szum siatki, uderzającej o podłogę.
  -Chyba się nie zgodziłaś?- spytałam Laura z nutą przerażenia.
  -Marano, oczywiście, że się nie zgodziłam. Ale nie nie zgodziłam się też. Powiedziałam, że wszystko zależy od ciebie, a Ryd...
  -Dzięki- przerwała mi sarkastycznie młodsza.- Teraz jak nie pojedziemy, to będzie na mnie.
  -Właśnie dlatego pojedziemy- wyjaśniłam.
  -Nie chcę. Wiesz.. Lubię Rydel, ale ona nie mieszka sama, ma braci. A jednym z nich jest Ross.
  -Tak wiem, ale.. kurde, będziesz się teraz przed nim chować? Marano, weź się ogarnij! Jedź ze mną i pokaż mu! Pokaż mu, że ci na nim nie zależy! Że jego ciało jest dla ciebie niewidzialne jak powietrze, a on sam jest bezużytecznym śmieciem!- mówiłam. Laura się nie mogła przed nim kulić! Nie tak ją wychowałam...
  -Van, co ty wygadujesz? Mówisz zupełnie jak on...- wypomniała mi siostra.

Z punktu widzenia Laury

  -[..] a on sam bezużytecznym śmieciem!- powiedziała. Już słyszałam gdzieś te słowa, nie kojarzą mi się dobrze. Lynch. Tak, to on je wypowiedział. 
  -Van, co ty wygadujesz? Mówisz zupełnie jak on...- rzekłam. Nie podobało mi się to jak starsza go nazwała. Chociaż go strasznie nienawidziłam, to nie wyzywałabym go od bezużytecznych śmieci. Dla mnie to jest upokarzanie osoby i pokazywanie jej, że jest gorsza od ciebie. Pff.. Typowy Lynch. Ale nawet po nim się nie spodziewałam czegoś takiego. Ludzie jednak potrafią zaskakiwać. Zresztą ja nie byłam wyjątkiem.- Ok, pojedziemy- zgodziłam się.
  -Jeej!
~*~
Fajny? Ja myślę, że trochę nudnawy :-(/ Ehh... ale czasem potrzebne są takie rozdziały. Mam nadzieję, że się nie obrazicie :)