środa, 30 lipca 2014

17. "Van, Van is nothing ... Only a knife in my leg."



Z punktu widzenia Laury

  Po jakże poważnej rozmowie z najstarszym z Lynchów, który już wcale nie wydawał mi się aż tak głupi... Z podkreśleniem na możliwe, że. A wracając... Więc postanowiłam zejść na dół, gdyż mój brzuch dopominał się o jakieś jedzonko. No i oczywiście choć jeden dzień spokoju (miałam na myśli godzina) w domu moich kochanych wrogów, przyjaciółki i Ratliff'a z Rocky'm (oni mi niczym nie zawinili) to coś wielce niemożliwego, więc musiałam natrafić w kuchni na blond idiotę.
  -Co chcesz?- spytał mnie obrzydliwie obojętnym tonem.
  -Kolacji. Jeśli pozwolisz to sobie zrobię- odparłam. Tak naprawdę miałam w dupie jego zdanie. I tak bym se zrobiła. To znaczy jestem dobrze wychowana, dlatego musiałabym zapitalać po Rydel, żeby mi pozwoliła skorzystać se swojej kuchni. 
  -Nie musisz. Dziś wypada moja kolej- zatrzymał mnie. Jego kolej?
  -Twoja kolej?- spytałam podnosząc do góry brew.
  -No tak... Widzisz, nie wiem jak jest u was w domu, ale my tu mamy coś w stylu 'dyżurów' i musimy się z nich wywiązywać. Wchodzą w to posiłki, sprzątanie, zakupy...- zaczął wyliczać.
  -Dobra, dobra- przerwałam mu. Było mi głupio, bo faktycznie my z Nessą raczej nie przywiązujemy do tego, aż takiej wagi. Jest tylko sobotnie sprzątanie, a tak to w domu masakra lub wielki rozgardiasz. No, czyli masakra. W każdym razie nie chciałam wyjść na jakiegoś jełopa lub coś, więc ponownie zabrałam głos.- Wiesz co? Pomogę ci- to powiedziawszy wzięłam do ręki nóż i podeszłam bliżej Lyncha.
  -Ymm.. No way- to było coś pomiędzy niekpiącą kpiną, a śmiechem.
  -Właśnie, że tak!- ostro zaprotestowałam.
  -Błagam cię dziewczyno..! Jesteś gościem, a ja jednym z gospodarzy, poza tym jest moja kolej robienia kolacji.
  -Mam w dupie twoją "kolej robienia kolacji". Chcę pomóc!- machnęłam ręką (tą bez noża).
  -Sorry, nie mam zamiaru patrzeć jak jedzenie robi mi mój gość. Albo ty- stawiał na swoim. Ja pierdole, przecież chcę tylko pomóc.
  -Po pierwsze nie tobie, a po drugie tylko pomogę. To takie straszne?!- teraz w ruch poszła druga ręka. Tym razem ta z ostrym sztućcem, który następnie w magiczny sposób znalazł się w mojej łydce. Taa... A najzabawniejsze jest to, że dopiero pisk Rossa mnie o tym uświadomił. Zaczęło z mnie cieknąć jak z fontanny.- I co żeś zrobił?!- zdenerwowałam się. Na widok krwi robi mi się słabo, a widzą tyle jej ilości (do tego ją tracąc) zaczęłam omdlewać.
  -Ja?!- pisnął blondyn. No nie kurwa, a kto?! Ten dzieciuch mnie do szału doprowadza! Ja na serio nie rozkminiam jak go tu znoszą.
  -Tak, ty! 
  -To wcale nie... Ja nie.. Ja...
  -Przestań się jąkać i weź mi pomóż, bo nie wiem czy zauważyłeś, ale ja się tu wykrwawiam!- wskazałam na moją (całą czerwoną) łydkę.
  Lynch wziął mnie na ręce i zaniósł do salonu, gdzie Rydel zaczęła panikować. Zadzwonili po karetkę, Vanessa, Riker i wszyscy inni, usłyszawszy te piski i tak dalej zeszli na dół, a wtedy się zaczęło... Van robiła awanturę o nic, nawet jej już nie słuchałam. Wiem, że krzyczała na obydwu blondynów (choć Riker nie miał udziału w incydencie to też mu się dostało). 
  -Nessa! Van, Van! Przestań już, bo se gardło zedrzesz i będzie przerąbane- zaczęłam ją uspokajać, próbując się podnieść z kanapy.- To nic takiego... Tylko nóż w łydce- mówiłam, machając ręką jakby taka sytuacja zdarzała się codziennie.
  -Fajne mi 'nic takiego'!
  Ale żeby chociaż odpowiadała jakoś normalnie, a nie się tak darła.
  -Van, może lepiej się uspokój- zaczął Riker normalnym tonem.
  -Zamknij się szczylu! Też ci zaraz odrobię nogę, to zobaczysz!
  -Oho!- zakpił, na co znacząco spiorunowałam go wzrokiem. Akurat znajdował się naprzeciw mnie, więc trudno żeby nie zobaczył.- To znaczy..- bąknął, ale nie wiedział jak się wyratować, więc tylko poszedł do miejsca zdarzenia (kuchni). Następnie doszło nas nieciche przekleństwo.
  Usłyszeliśmy sygnały karetki. Ja pierdolę, no pięknie...
  -Kto do cholerczyny szpital zawiadamiał?!- wiem, że wcześniej byłam przy tym jak dzwonili, ale dopiero se teraz to uświadomiłam.
  -Laura, jeśli jeszcze nie zauważyłaś to masz nóż w łydce- powiedział mi dość poważnie Ratliff.
  -Serio, kurwa?!- ryknęłam z ironią.
  -Wyrażaj się!- upomniała mnie Vanessa.
  -Nie panuję nad tym! Mam nóż w nodze!- odparłam. No, przynajmniej mam argument nie do zbicia.- I nie chcę tu żadnej karetki! Zabierajcie ją sobie! Sama se poradzę!- dodałam na jednym wydechu.
  -Masz...
  -..nóż w łydce, wiem!- dokończyłam za Rossa.- Jeśli jeszcze raz ktoś to powie, to zaraz i on będzie miał nóż w łydce, okey?! Uspokójmy się i przemyślmy sprawę...
  -Debilu, nad czym chcesz myśleć?! Jedziesz do szpitala, żeby ci to usunęli!- Nessa się coraz bardziej denerwowała. Zresztą nie ona jedna.
  -Nie! Nie jadę do szpitala!
  -To niby jak chcesz się tego pozbyć?!
  -Ross mi wyciągnie- rzuciłam.
  -Co?!- pisnął blondyn.
  -Co, co?! Ty włożyłeś, ty wyciągniesz!
  -W zasadzie to ty wymachiwałaś ręką, to ty miałaś w niej nóż i...- zaczął, ale mu przerwałam.
  -Dobra!- krzyknęłam i jednym, szybkim ruchem wyjęłam sztuciec z nogi. Potem był okropny ból, pisk, krzyk. W sumie to tyle.

  Obudziłam się gdzie? Oczywiści w szpitalu. A szkoda, bo wolałam dalej być nieprzytomną, niż ujrzeć najgorsze dziecię Lynchów w moim otoczeniu. Zresztą tylko jego. 
  -Gdzie reszta?- Taa.. Mogłam spytać, o to co się właściwie stało, jak się tu znalazłam, co z moją łydką, ale nie, spytałam o innych!
  -O..- Ross zorientował się, że się zbudziłam.- Są w bufecie- odpowiedział na moje pytanie.
  -Ok... A..- teraz dłużej zastanawiałam się o co spytać.- Co się właściwie stało?
  -W skrócie? Wyciągnęłaś se nóż z nogi. W ogóle bardzo mądrze- popukał się w czoło, a ja spojrzałam na niego spode łba.- Zaczęła ci wyciekać krew. W sumie to wypływało jej w cholerę. Akurat weszli ci wszyscy od pomocy i tak dalej. I cię zabrali. Ale jest jeden minus. Musieli ci amputować nogę...- zakończył. 
  Amputować?!... Faktycznie jakoś tak nie czułam mojej uszkodzonej nogi. Natychmiast złapałam się w miejsce gdzie powinna się ona znajdować i... 
  -Lynch! Zabiję cię! Jak mogłeś?!- moje uczucia były mieszane. 
  -Przepraszam, ale..- zaczął się dławić śmiechem.- To.. To.. Nie mmogłem się.. pow-strzymać..Pff, hahah!
   Ale mnie zainteresowało co innego.
  -Wow, myślałam, że masz zbyt wielkie ego, żeby mnie przeprosić- dogryzłam mu i się uspokoił. 
  W tym samym czasie do mojego super bogatego w kolory (białego) pokoju wleciała śmiejąca się fura moich przyjaciół. No i Riker. Dobra, żartuję. Zaczynam się do niego powoli przekonywać. 
  -O widzę, że się obudziłaś- ucieszyła się Vanessa.
  -Lecę oznajmić doktorowi- ruda czupryna Caluma zniknęła mi z pola widzenia parę sekund po jego krótkiej wypowiedzi.
  Super. Może mnie już wypuszczą...

piątek, 11 lipca 2014

16."Okay ... I can help you .. but! But you have to do exactly what I'll tell you."


Z punktu widzenia Lury

  Kurde! I wszyscy to usłyszeli! I.. w sumie należało się Rikerowi. Ale ten człowiek jest dziwny. Jeśli ją lubi, to niech nie zachowuje się wobec niej jak kretyn, bo to jest żałosne... Postanowiłam z nim pogadać. Tylko, że nie teraz, bo musiałam posiedzieć chwilę z Vanessą. Potrzebowała mnie. Nie wiem czy chciała ze mną pogadać, czy po prostu posiedzieć. Czasem wystarczy towarzystwo drugiej osoby.
  Weszłyśmy do pokoju Rydel. Siostra usiadła na łóżku, podciągnęła nogi pod brodę i znieruchomiała. Do tego... czy ja zobaczyłam łzę na jej policzku?
  -Van? Nie mów mi, że będziesz teraz przez niego płakać- usiadłam obok niej. 
  -Ty przez Rossa raz płakałaś- odparła starsza.
  -Fakt- przyznałam jej rację.- Ale... Ja to co innego. Ty zawsze byłaś tą twardszą- powiedziałam.
  -Przestań. To ty byłaś tą twardą. No w pewnym sensie... A ja zawsze byłam od ciebie gorsza!- wybuchnęła szlochem.
  -Vanessa nie wygaduj głupot!- rzekłam stanowczo. Musiałam ją pocieszyć, ale prawda jest taka, że nie jestem w tym najlepsza. Po prostu nie wiem nigdy jak zareagować, co powiedzieć... Boję się, że coś spapram.

Z punktu widzenia Rikera

  -I widzisz idioto co żeś narobił- skrytykowała mnie siostra.
  -Nie moja wina! To już przyzwyczajenie...- jęknąłem. Chociaż tak naprawdę bardzo dobrze wiedziałem, że to żadna linia obrony. Byłem głupkiem. I do tego zachowywałem się jak rozpieszczony dzieciak, z podstawówki, który podrywa dziewczyny dokuczając im. Tylko, że moje dokuczanie było już na poziomie hard.
  -Ale to była prawda?- spytał mnie zdezorientowany Rocky.
  -Co?- wyrwałem się z zamyślenia.
  -Z tym całowaniem- sprostował Ross. Widocznie też był ciekawy.- Stary serio? Vanessa ci się podoba? Ta sama, która w podstawówce mnie nastraszyła?
  Powoli przytaknąłem.
  -W sumie to ci się należało- powiedziałem, na co młody zrobił wielkie oczy.
  -Jeszcze stajesz po jej stronie?
  -Kurde... Tak samo było ze mną i z Kelly. Też stawałem po jej stronie- włączył się Ellington.- Człowieku z tobą to jakoś chyba na poważnie...
  -Bo stanąłem po jej stronie?- spytałem lekko zażenowany. Jeśli Ratliff miał mi teraz głosić swoje tezy życiowe, postanowiłem sobie to odpuścić i udałem się do mojego pokoju. Mp3, słuchawki i jakiś porządny metal. Tak, to jest to.

Z punktu widzenia Laury

  Minęły już ze dwie godziny, a ona dalej nie przestawała wycierać oczu rękawem, z którego już dosłownie woda leciała ciurkiem. Już myślałam, że zaraz zasnę, kiedy okazało się, iż jej głowa pierwsza opadła na poduszki. Uff...
  Wstałam i na samych opuszkach palców wyszłam z pokoju, powoli i cicho zamykając drzwi. W sumie nigdy się nie rozglądałam po tym domu... tak dokładnie (prócz tej ściany pokrytej ślicznymi zdjęciami), ale musiałabym być ślepa albo na serio głupia, żeby nie odróżnić drzwi, prowadzących do pokoju Rikera. W końcu było na nich napisane "Pokój Rikera".  Podeszłam do nich i lekko zapukałam, a kiedy nie usłyszałam odpowiedzi, postanowiłam wejść. Oczy blondyna natychmiast skupiły się na mojej osobie.
  -Pukałam- usprawiedliwiłam się obojętnym i nieco oskarżycielskim tonem. Brwi starszego uniosły się ku górze, ale zignorowałam to i zamknęłam za sobą drzwi.- A teraz uważne mnie słuchaj!- nakazałam mu.
  -Nie mogę się doczekać- westchnął, a ja posłałam mu uśmiech pełen nienawiści.
  -Taak, widać, że jesteś bratem Rossa- skomentowałam.- Tylko, że tobie, w przeciwieństwie do niego, podoba się moja siostra- tu skrzyżowałam ręce. 
  -I co?- dopytał, kiedy zamilkłam na dłuższą chwilę. Co za ignorancja! Nie no... Każda by chciała takiego (tak, to był sarkazm).
  -Dobra, nie chcesz rad, to powodzenia- rzuciłam, trochę rozeźlona i sięgnęłam po klamkę.
  -Nie, dobra, czekaj!- zatrzymał mnie i podniósł się do pozycji siedzącej.- Masz jakieś rady?
  -Nie 'jakieś', tylko skuteczne- zirytowałam się. Znów podniósł brwi.- To moja siostra!- Ja pierdziele, co to za człowiek jest w ogóle?! A ja mądra daję mu rady jak tu poderwać moją siostrę. Czyli jakby pozwalam sobie mu ją oddać... Super sister.
  -Więc? 
  Teraz to ja podniosłam brwi. Przecież ten człowiek nie ma żadnej kultury!
  -Proszę?- dodał. No! Na to czekałam. Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego, żeby usiąść obok na łóżku.
  -Po pierwsze: przestań ją podrywać jak dziecko!... No wiesz... Generalnie chłopczyk podrywa dziewczynkę w pierwszej klasie, ciągnąc ją za warkocze. Robisz to samo... tylko bardziej dotkliwie, bo słowami. Obrażasz ją i..
  -...Wiem- przerwał mi. Czy ja się przesłyszałam, czy on naprawę miał ten ból w głosie? Jej...- Ale.. to z przyzwyczajenia. Ja wcale nie chcę tego robić. I wiem! Wiem, że to nie usprawiedliwienie, ale to jest przyzwyczajenie. Zbyt długo jej "nienawidziłem".
  -Zrobiłeś cudzysłów?- zdziwiłam się. Po co on zrobił cudzysłów, przecież... Oh!- Tak długo?
  -Od samego początku- westchnął.- Chyba ją kocham- powiedział mi. Ej, zaczęłabym się śmiać, tylko że kiedy on to mówił, to patrzył mi prosto w oczy.
  -Wow!- Z nadmiaru wrażeń aż wstałam.- Ty.. naprawdę?
  -Nie, na żarty!
  -Przestań, ja po prostu... To jest takie.. Dziwne? Inne?... W każdym razie nie spodziewałam się tego.
  -Twoje słowa podnoszą mnie na duchu- zakpił. W końcu Lynch pozostanie Lynchem. Spojrzałam ku niebu. Amm.. w sufit, bo tu nieba nie ma. Znaczy jest, ale za ścianą i.. Nieważne!
  -Dobra. Pomogę ci.. ale! Ale musisz robić dokładnie to co ci powiem- zdecydowałam się. Nie wiem czemu, jednak pomimo tych wad, tego tonu, ogólnie bycia, chciałam pomóc Rikerowi. Czemu? Szczerze? Kompletnie tego nie wiedziałam...
  -Dziękuję- odpowiedział. Kurde.. A może on wcale nie jest taki jak mi się wydaje...

wtorek, 1 lipca 2014

15."I do not understand why you kissed me, if you think that I'm 'just Marano'."


Z punktu widzenia Laury

  -Wysiadamy- powiedziała do mnie Van, kiedy zajechałyśmy na podjazd Lynchów. Zamrugałam parokrotnie i wyszłam z auta.- Zamknij tą buzię, bo zaraz ci coś do niej wpadnie- poprosiła.
  -Już chyba wpadło- odparłam, robiąc zniesmaczoną minę.
  -Wow! Odzyskałaś mowę!
  -Riker cię pocałował?!- wreszcie to z siebie wydusiłam.- Ale jak? Kiedy? Gdzie? Znaczy gdzie to wiem, bo gdzie ty go ostatnio widziałaś jak nie tu?- wskazałam na dom. Tu się z nim pocałowała. Cholera! Pacnęłam się w czoło.- Przepraszam...- powiedziałam siostrze.- Za to, że nas w to wciągnęłam. Przecież mogłyśmy pomieszkać w hotelu do czasu, kiedy ciotka u nas będzie. Po prostu myślałam, że będziemy się fajnie bawić z Delly, ale teraz chyba z nią porozmawiam i powiem, że...
  -Nie- przerwała mi Vanessa.- To moja wina. Nie powiedziałam ci o tej całej akcji. Poza tym już obiecałyśmy Rydel, że przyjedziemy.
  -Na pewno?- dopytałam.
  -Tak.
  Wyjęłyśmy walizki z bagażnika i ruszyłyśmy do drzwi, w które natychmiast zapukałyśmy. Otworzył nam Riker.
  -Ooo... cześć- przywitał nas. Tak naprawdę to chyba tylko Vanessę, bo to na nią się cały czas gapił. Ciekawe jak głupio się musiała czuć. Ciekawe jak on się czuł... Wiedział, że przyjedziemy? Chciał nam otworzyć drzwi? Po jego minie wywnioskowałam, że było mu trochę niezręcznie. Nie dziwię się!
  -Cześć- powiedziała krótko Van.- My do Rydel- sprostowała.
  -No tak- potrząsną głową.- Delly!- krzykną w głąb domu.- A.. wchodźcie- zaprosił nas do środka. 
  -Ty! Jaka kultura- szepnęłam siostrze na ucho, gdy już znajdowałyśmy się w przedsionku. Zachichotała cicho.
  -Cześć!- przywitała się Rydel, zauważywszy nas.
  -Hej- odpowiedziałam.- I na wstępie jeszcze raz dziękujemy. Nasza ciocia jest... inna- westchnęłam.
  -Taa- zgodziła się ze mną Van.
   Co by dużo mówić... Zostałyśmy zaprowadzone przez Rydel do jej pokoju, w którym miałyśmy obecnie nocować i "rozpakowałyśmy się" tam. Użyłam cudzysłowiu, ponieważ tak naprawdę walnęłyśmy walizki na bok i w zasadzie to tyle. Była piąta nad ranem, nie chciało nam się już nic robić! Spać też dlatego zeszłyśmy na dół, gdzie zaskoczył nas widok wszystkich chłopców. Najbardziej zdziwiona była Rydel.
  -Co wy tutaj?.. Ale jak?... Dajcie mi komputer- nakazała... chyba nam wszystkim.
  -Po co?- zdziwił się Rocky.
  -Bo muszę ogłosić całemu światu, że nadarzył się już ósmy cód- wyjaśniła.
  -Kurde Delly, ty to powinnaś zostać tosterem. Bo strzelasz tak suchymi sucharami, że ty się tylko na tostera nadajesz- powiedział jej Ratliff.
  -Tak, tak kochanie- odpowiedziała ironicznie.- Ale naprawdę.. Widzieć was tu wszystkich razem. O tej porze.. Co się stało?
  -Z twojego pokoju dochodziły okropne hałasy- wytłumaczył Rocky.
  -Kurde co wyście mi zrobili?!- wybuchnął nagle Ross, po dłuższym wpatrywaniu się we mnie i w Vanessę.
  -Ej, ogar stary- uspokajał go starszy szatyn.
  -Rocky idioto, wy mi coś zrobiliście. Czy ja nieświadomie jarałem, czy żeście mnie opili?
  -Ross, czy ty się dobrze czujesz?- spytał go przerażony Riker.
  -No właśnie nie! Jest na tyle strasznie, że aż widzę obydwie Marano w moim salonie!- powiedział załamany.
  -Ała- udałam ból. W zasadzie to powiedziałam to sztywno i z sarkazmem.- Pomimo, że cię nie lubię, to zabolało- dodałam identycznym tonem.
  -Ty to byś nie mógł być tosterem- Ratliff położył mu rękę na ramieniu.- Suchary ci nie wychodzą.
  -Tak? No to patrz na Marano- wskazał na mnie.- Co jest zielone i ma kółka?- spytał mnie. Nie! Kurwa, nie! Nienawidzę jego żartów. Generalnie dlatego, że mnie rozwalają.
  -Auto?- spytałam, udając zażenowanie. Tak naprawdę próbowałam wzbudzić w sobie smutek, złość czy jakąś inną negatywne uczucie, bo wiedziałam, że jak usłyszę odpowiedź to się zacznę śmiać. 
  -Nie. Ogórek. A o kółkach to zmyśliłem- odpowiedział mi.
    Laura uspokój się! Coś smutnego, coś smutnego... Usypianie zwierząt, głód, to że muszę pracować z Lynchem...
  Niestety... nie udało mi się. Wybuchnęłam głośnym śmiechem.
  -Widzisz?- spytał Lynch Ellingtona, wskazując na mnie.
  -Nie.. Ona się nie liczy- zaprzeczył Riker.
  -Bo?
  -Bo.. to Marano- wytłumaczył.

Z punktu widzenia Vanessy
  
  -Słucham?- wzburzyłam się, usłyszawszy odpowiedź Rikera.- Że niby Marano, to gorsze? Znów wracamy to tej codziennej rutyny, która towarzyszyła od podstawówki? Znów się będziecie wywyższać i puszyć? Wiesz... miałam nadzieję, że chociaż teraz będzie inaczej i postaramy się ze sobą dogadać, skoro mamy tu chwilę pomieszkać..
  -Co?- zdziwił się Ross.
  -Zamknij się, teraz ja mówię- nakazałam mu.- Więc taką właśnie miałam nadzieję. Ale wygląda na to, że będę musiała siedzieć z Laurą cały czas w pokoju Rydel, bo chyba nikt oprócz Delly nas tu nie akceptuje..
  -Ej! Przec..- wtrącił Ratliff, ale uciszyłam go ruchem ręki.
    Chwyciłam (opanowaną już) siostrę za rękę i ruszyłam w stronę schodów na górę. Tuż przed nimi się jeszcze na chwilę odwróciłam.
  -I...- zawahałam się, nie będąc pewną czy to powiedzieć. W końcu się przełamałam.-  Wydaje mi się, że dziewczyn nie całuje się bez powodu. Więc nie rozumiem czemu ty mnie pocałowałeś Riker skoro uważasz mnie za 'tylko Marano'.
 
   ~*~
   Tam-tam-tam-tam! Nowy rozdział, ciąg dalszy tej mojej historii. Jest mega króciutki, ale szybko wstawię nexta ;) Piszcie komentarze- ostatnio dostałam ich aż 5 chyba. Nowy rekord. Oby tak dalej xD