środa, 24 września 2014

26. "She's young.. Too young..."


  -C..Co zrobisz?- wykrztusiłam, kiedy jej odpowiedź dotarła do mnie na poważnie.
  -USUNĘ TO COŚ- powtórzyła, podkreślając dokładnie każde słowo i każdą literkę.
  -Laura... Dobra, wiem, że możesz się bać, ale.. Aborcja? To jest to samo co morderstwo... Albo nawet bardziej okrutne..
  -A czy pozostaje mi coś innego?! Bo niby jak ty to sobie wyobrażasz?! Zapewne najlepiej będzie jak zacznę paradować po tych wszystkich dywanach w sukniach ciążowych i będę promować projektantów szyjących dla przyszłych mam! Nawet jak pomyślę o tym, że mam być matką, że to coś będzie mnie tak nazywać... Eh, nie mam na to siły- wstała z kanapy, postawiła kubek na stoliku i zaczęła iść w stronę schodów na pierwsze piętro.
  -Co robisz?- zapytałam ją.
  -Chcę to już mieć za sobą. Chcę żeby te najgorsze chwile mojego życia już minęły. Po prostu ni..- tu przerwało jej głośnie "DING-DONG!".- Idź otwórz. Ja muszę zadzwonić do doktora i umówić się na wizytę, żeby się TEGO pozbyć.

Z punktu widzenia Laury:

  Weszłam na górę i poszłam do mojego pokoju. Zamykając drzwi, usłyszałam głos Vanessy rozmawiającej z naszym gościem. Cóż.. jej gościem. Nie mam ochoty na niczyje wizyty. Podeszłam do szafki przy moim łóżku i otworzyłam środkową szufladę, w której trzymałam bieliznę. Zaczęłam grzebać między majtkami, aż natrafiłam na niewielkie, kartonowe pudełko. Wyciągnęłam z niego długi patyczek i instrukcję. Nie chciałam tego robić, bo wiedziałam, że diagnoza i tak już została stwierdzona. Klamka zapadła. Właściwie sikanie na patyk było bezsensowne, ale byłam tak zrozpaczona! Tak bardzo chciałam zobaczyć wynik negatywny! Poszłam do łazienki wykonać test.

Z punktu widzenia Vanessy:

  -Cześć Rydel- przywitałam się z blondynką, stojącą przy drzwiach. Jej wielkiego uśmiechu nie dało się chyba odlepić od tej wesołej twarzy. Wykonałam ręką ruch, mówiący, iż zapraszam ją do środka.
  -Hej- przywitała się.- Coś taka markotna?- pogłaskała mnie po ramieniu, próbując dodać otuchy. Tylko, że to nie ja jej potrzebowałam najbardziej.
  -Amm... Laura nie czuje się najlepiej- powiedziałam.
  -Oo... Wciąż?- spytała z niepokojem. No tak... Siostra pierwszy raz wymiotowała u nich w domu jak wpadłyśmy z wizytą. Dokładnie trzy dni temu.- Może to coś poważnego. Najlepiej gdyby zbadał ją lekarz- stwierdziła, a mnie aż przeszły dreszcze.
  -W zasadzie byłyśmy dziś rano..
  -I co?- przerwała mi, nim zdążyłam dokończyć.
  -Laura jest po prostu chora- skłamałam.
  -Ale wyjdzie z tego?- dopytała brązowooka.
  -No wiesz... Okaże się niedługo- to już nie było kłamstwem. 
  -Jak to? Czyli wcale nie jest tak zwyczajnie chora, skoro może nie wyzdrowieć.
  -Amm... Wiesz. Po prostu będzie musiała wrócić do szpitala. Na jeszcze jedną wizytę, a potem wszystko będzie jak dawniej- wydusiłam. Wcale nie będzie jak dawniej. Moja siostra albo urodzi dziecko, albo do końca życia będzie żyć z myślą, że owe dziecko zabiła z własnej woli.
  -Aha.. Jakoś dziwnie się zachowujesz. I jesteś okropnie blada. To zaraźliwe?
  -Nie- pokręciłam głową i lekko się uśmiechnęłam. Oczywiście uśmiech był wymuszony.
  -A myślisz, że mogę do niej pójść?
  -W tej chwili to chyba nie najlepszy pomysł- zaprotestowałam.- Może.. Pomówmy o czymś innym. Proszę...
   Rydel usiadła na kanapie, a ja na fotelu naprzeciwko.
  -Skoro chcesz. To... Jak tam u ciebie i Rikera?- zmieniła temat. 
  -W zasadzie trochę mnie zdziwiło, że przez te prawie dwa miesiące nie mięliśmy jeszcze ani jednej kłótni- odpowiedziałam, po chwili zastanowienia.
  -Jak ci coś powiem, to się nie obrazisz?- spytała z lekkim wstydem w głosie.
  -Wierz mi, czuję się dziś tak podle, że już gorzej być nie może- stwierdziłam.
  -Dobra.. Ten brak kłótni to mi jest na rękę, bo się założyłam z Rockym kiedy się pierwszy raz ostro pożrecie. I nie obraziłabym się gdybyś wytrwała do końca tego miesiąca- wyznała.
  -O ile się założyliście?
  -O stówkę. Rocky uznał, że nie wytrzymacie trzech miesięcy, a ja powiedziałam, że na wierzę, że dwa wytrzymacie i wtedy on zaprzeczył, no i.. się założyliśmy.
  -Ale czy to nie jest niedozwolone, żeby się ze mną kontaktować w takich sprawach? No wiesz, teraz będę się starała nie kłócić z Rikiem, żebyś wygrała.
  -Trochę wbrew zasadom, ale... zasady są po to by je łamać, nie?- zaśmiała się.
  -Rydel! Nie znałam cię od tej strony- pierwszy raz się dziś szczerze uśmiechnęłam.
  -Nie znasz mnie od wielu stron, ale mamy jeszcze dużo czasu żeby się poznać. Całe życie, prawda?- zachichotała. Przytaknęłam.
  -Dobra, muszę iść do toalety- wstała z kanapy i odwróciła się w stronę łazienki.
  -Nie! Tak jest nieczynna. Bo jeden z tych przebrzydłych kocurów ciotki Polly wrzucił do niej rolkę papieru toaletowego, a potem ciotka przez przypadek spuściła wodę.. A przynajmniej do takiej wersji się przyznaje. Idź na górę do mojej i Laury toalety- poinformowałam ją i wskazałam w stronę schodów.- Pierwsze drzwi na lewo.
  -Pamiętam- posłała mi uśmiech i zniknęła na górze.

Z punktu widzenia Rydel:

  Znalazłszy się na górze, wybrałam pierwsze z trzech drzwi. Był to pokój Nessy. Drugie, te nieco dalej to wejście do królestwa Laury, a trzecie- sypialnie gościnna. Teraz, zaraz za drzwiami skręciłam w prawo, natykając się na kolejne, z napisem "Łazienka tylko dla upoważnionych". Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. 
  Po załatwieniu moich fizjologicznych potrzeb- tak dopiero wtedy- zorientowałam się, iż kibelek nie jest zaopatrzony w papier ani żadne chusteczki. Nienawistnie spojrzałam w stronę kosza, w którym było ich pełno. I coś dziwnego przykuło moją uwagę. Długie, białe... Szanująca się dziewczyna (w zasadzie to już kobieta) w moim wieku wie co to takiego. Tylko co to robi w domu u sióstr Marano? Zapomniawszy, że ładnie mówiąc się nie powycierałam w wiadomym miejscu, naciągnęłam spodnie na tyłek i przykucnęłam przy koszu. Chwyciłam patyczek i spojrzałam na wyrzuconą obok instrukcję. Test był pozytywny. Zachłysnęłam się powietrzem, bo byłam pewna do kogo owy test należał.

Z punktu widzenia Vanessy: 

  Siedziałam na fotelu i czekałam aż Rydel wróci, próbując się pozbyć wszystkich negatywnych myśli z mózgu. Nie chciałam się teraz zamartwiać. Jeszcze przyjdzie na to pora. 
  W końcu Delly zbiegła na dół. Tylko, że nie promieniała już radością jak przedtem, a w ręku trzymała jakąś białą rzecz.
  -Rydel, co ty...- zaczęłam zadawać pytanie, ale ona mi przerwała.
  -Nie zgrywaj głupiej, Vanessa. Bardzo dobrze wiesz co to. I wiesz, że wynik jest pozytywny. A skąd to wiesz? Bo on należy do ciebie- powiedziała, przybliżając patyk w moją stronę.
  -Eee...- zatkało mnie.- Po pierwsze: wyrzuć to, bo strasznie cuchnie, po drugie: nie grzebie się w cudzych śmieciach, a po trze...
  -Przestań, dobrze?- spytała teraz już smutna. Oklapła na kanapę i spuściła głowę.- Czemu mi nie powiedziałaś, że jesteś w ciąży? Przecież się przyjaźnimy. Poza tym, Van, czy ty wiesz co to znaczy? To było bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony. Z waszej strony. Rodzice nie uczyli cię o antykoncepcji? Bo szczerze powiedziawszy nas tak, ale zawiodłam się na Rikerze. W końcu jako facet powinien...
  -Rydel przystopuj trochę, ok? Ja nawet nie spałam jeszcze z Rikerem. Z nikim nigdy nie spałam. I wierz mi jak już, to na pewno bym się zabezpieczyła.
  -Czyli mówisz, że..- wciągnęła mocno powietrze nosem i przyłożyła rękę do ust. Już wiedziała. W końcu w tym domu mieszkam tylko ja i Laura. Ciotki Polly nie liczę, bo babie stuknęła już sześćdziesiątka. Do tego Delly do najgłupszych nie należy.- Laura...To.. to dlatego tak wymiotowała... Ale... jak to w ogóle możliwe?
  -Wiem- powiedziałam. Co dałoby mi udawanie, że to nie Laura. Rydel wie. Nie ma sensu teraz zgrywać głupiej i kłamać.- Jest taka młoda. Jej kariera dopiero się rozpoczęła. Nawet nie może prawnie pić, a co dopiero mieć dziecko- wykrztusiłam, a po moim policzku potoczyła się łza.- Jest taka młoda- powtórzyłam.- Zbyt młoda.
  -A on?- spytała Rydel.- Bo z tego co mnie uczyli, potrzebne są dwie osoby: ona i on. Więc... kto to 'on'?
  -Laura...
  -Nie chce powiedzieć? Może się boi? A może została zgwałcona?
  -Przestań. Wie kto jest ojcem. I ja też wiem- wyznałam. Delly wyczekująco się we mnie wpatrywała.- Ale zabroniłam jej komukolwiek mówić. Nawet o ciąży. Jeszcze za wcześnie. Ty się dowiedziałaś przez przypadek, a nie powinnaś była. 
  -Jednak się dowiedziałam. Więc czemu nie mogę dowiedzieć się też nazwiska ojca?- spytała rozkojarzona. 
  -Bo to by jeszcze bardziej skomplikowało wszystko. Dopiero co się dowiedziałyśmy, że Laura jest... jest w ciąży. Całkowicie się załamała, nie wie co ma ze sobą zrobić, nie chce powiedzieć ojcu. Nie chce żeby ktokolwiek znał jego imię- tłumaczyłam.
  -Jak to? I.. i 'on' nigdy się nie dowie? Ale przecież... Jeśli ma nie taką grupę krwi, to będą potrzebowali i jego, a wtedy...
  -Nie będą potrzebowali- szepnęłam.
  -Co znaczy "nie będą potrzebowali"?
  -Laura chce usunąć ciążę- powiedziałam. Rydel wytrzeszczyła oczy.
  -U.. usunąć? Ale to przecież.. to nieludzkie- wykrztusiła.
  -Uważam tak samo. Ale ona nie chce tego dziecka. Co innego może zrobić? Spójrzmy prawdzie w oczy: jeśli tego nie zrobi, to zepsuje sobie całe życie.
   Nastała minuta ciszy. Minuta, w której obydwie musiałyśmy przetrawić całą konwersację.
  -Kocham Laurę. Jest moją przyjaciółką, ale kompletnie nie pochwalam tego co robi. Wybacz mi- rzekła.
  -Całkowicie cię rozumiem. Nie wiem nawet jak mam ją wspierać, skoro ona chce zrobić coś co dla mnie będzie zbrodnią. Najgorsze jest to, że i ona uważa tak jak my...
  -Vanessa, zdradź mi imię ojca. Proszę...
  -Nie mogę- zaprotestowała.- Przepraszam, nie mogę jej tego zrobić... A poza tym za dużo wiesz. Mogłabyś do niego polecieć i zapobiec największemu błędowi Laury w jej życiu.
  -Czy ty siebie słyszysz? To brzmi jakbyś nie chciała jej pomóc. Tak, właśnie tak. To będzie największy błąd w jej życiu. A ty chcesz do niego dopuścić.
  -Bo nie popełnienie go też będzie błędem!- krzyknęłam. 
  -Ale nie tak wielkim!
  -Czyli uważasz, że powinna donosić dziecko i niech świat się dowie?!
  -Nie, uważam, że nie powinna była postępować tak bezmyślnie!
  -Przestańcie!- do rozmowy włączył się kolejny głos. Głos należący do mojej siostry. Stała na ostatnim schodku z podpuchniętymi oczyma i dłońmi zaciśniętymi w pięści.- Nie pozwolę wam się skłócić przeze mnie. Tak, postąpiłam głupio i teraz naprawdę tego żałuję. Nie powinnam była dopuścić do tego co się stało. Naprawdę.. zepsułam sobie całe życie. Bo bez względu na to co zrobię i tak będzie źle. I tak będę cierpieć. Ale nie pozwolę wam cierpieć razem ze mną. Nie jestem powodem dla którego warto niszczyć przyjaźń. Teraz ja będę popełniała kolejne błędy, a wy nic z tym nie będziecie mogły zrobić. Jeszcze dziś usuwam ciążę. Jestem już umówiona. Proszę, nie róbcie nic żeby mnie powstrzymać, bo nie chcę was ranić. I tak to zrobię. Uważam, że nie mam innego wyjścia.

~*~*~*~

  Z punktu widzenia Rydel (trzy godziny później):

  Przyjechałam do domu, przytłoczona tyloma wiadomościami naraz. Laura dała mi wyraźnie do zrozumienia żebym nie mieszała się w tą całą ciążę. Tylko, że ja nie mogłam znieść myśli, że pozwalam, aby ona mordowała dziecko. Musiałam zrobić coś, żeby ją zatrzymać. Zwyczajnie musiałam. Zaczęłam się więc zastanawiać. Bo kto mógłby być z nią na tyle blisko, żeby zaciągnąć ją do łóżka? Może Calum, kolega z planu, znają się parę lat... Ale nie.. to mi nie pasuje do niej. A może... 
  Rozmyślałam nad różnymi przypadkami, ustalałam za i przeciw, jednak nie wpadłam na jedno. Przecież to się stało półtorej miesiąca temu. Obie Marano mieszkały wtedy u nas. A co jeśli.. to jeden z moich braci. Nie chciałam dopuścić do głowy tej myśli, ale musiałam, nie miałam wyjścia. Tylko, że żaden z nich nie był ani razu sam na sam z Laurą, prawda? Więc niby jak? Odetchnęłam z ulgą...
  -Rydel?- z rozmyśleń wyrwał mnie głos Rocky'ego.
  -Hmm?
  -Robisz coś konkretnego?- spytał, wchodząc do mojego pokoju.
  -Jak widzisz leżę na łóżku- odpowiedziałam.
  -To super. Chodzi o to, że jesteśmy głodni i nie mamy nic do jedzenia. Znaczy po postu nie wiemy z czego zrobić obiad i...
  -... i postanowiliście wykorzystać własną siostrę, żeby to ona wam coś upichciła?- dokończyłam za nich.
  -Dokładnie.
   I jak tu myśleć, kiedy ma się tyle głów do nakarmienia? Podniosłam się z łóżka i zeszłam z bratem na dół, gdzie czekała na mnie reszta rodzeństwa. 
  -Delly, jak dobrze cię widzieć- ucieszył się Ratliff.
  -Co mamy w lodówce?- spytałam.
  -Jest ser... salami, brokuły i coś czego nie nazwać- wyliczył Ross.- Może to były kiedyś naleśniki, ale teraz zamieniły się w zielone, pokryte futerkiem żyjątko. To co jemy?
  -Dzięki, że wzbudziłeś w nas większy apetyt- zakpił Rocky.
  -A może zrobimy zapiekanki? Górę zapiekanek?- zaproponował Ellington.- Ostatni raz jedliśmy je z miesiąc temu.
  -Coś ty, dłużej. Jak jeszcze Marano tu mieszkały. Pamiętacie? Laura wgryzła mi się wtedy w jedną zapiekankę- przypomniał sobie Ross. I ja też sobie przypomniałam. To była pierwsza randka Vanessy i Rikera. Ja, Ratliff i Rocky poszliśmy ich śledzić, a tu w domu zostali Ross i Laura. Sami. We dwoje. Na parę godzin. A potem jak się spytaliśmy czy cały czas przespali, żadne z nich nic nie pamiętało. Oboje wyglądali na zmęczonym, ale dziwnie zadowolonych, a przecież Laura wcześniej płakała. Ale czemu mieliby nie pamiętać? A może coś w siebie wsadzili? Albo postanowili o tym nikomu nie mówić. Tylko jeden raz, bez zobowiązań. Tylko... Przecież Ross nie jest głupi, zabezpieczyłby się. Laura też. Czyli, że się upili lub najarali. Ale nie mamy tu żadnym narkotyków, poza tym dla mojego młodszego brata to najgorsze zło. Ale ja miałam zapas procentów. Niewielki. W szafce w piwnicy. Tylko ja miałam klucz. Który Ross kiedyś zauważył jak odkładam w skrytce. Obiecał, że nikomu nie powie. Mógł sam skorzystać.
  Od razu zbiegłam do piwnicy. Nie zważając na pytania i dziwne miny rodzeństwa. Sięgnęłam po klucz i podbiegłam do szafki, a gdy ją odtworzyłam, zauważyłam, że zapas się pomniejszył. Wszystko pasowało.
  Wybiegłam z piwnicy i nie zatrzymując się przy wołających za mną braciach, poleciałam do swojego pokoju. Chwyciłam komórkę, spoczywającą na łóżku i wybrałam numer do Vanessy.
  **-Halo?- usłyszałam słaby głos dziewczyny.
      -To Ross, prawda? On jest ojcem?- spytałam poważnym, twardym tonem. Nie chciałam żeby to była prawda. Żeby to mój braciszek okazał się w tym, który ponosi częściową odpowiedzialność za morderstwo tego niewinnego dziecka. Jednak cisza w słuchawce mówiła sama za siebie. Zgadłam. To on jest ojcem. **
  Rozłączyłam się. Walnęłam komórkę na łóżko i zbiegłam z powrotem na dół. 
  -Delly, co jest? Jesteś dziwnie blada- zaniepokoił się Riker.
  -Muszę porozmawiać z Rossem- powiedziałam i spojrzałam młodszemu blondynowi w oczy.
  -Coś się stało?- spytał.
  -Chodź, wytłumaczę ci.
  Ruszyliśmy do mojego pokoju. W drodze zastanawiałam się jak mu to powiedzieć. Nie wiedziałam kompletnie jak do tego podejść. Wciąż byłam w szoku. Planowałam powiedzieć ojcowi prosto w twarz zbrodnię, którą popełnił, ale nie mogłam skrzywdzić mojego brata. Bo on też miał cierpieć. A jak ktoś z mojej rodziny cierpi, to i ja czuję ten ból. Teraz rozumiałam Vanessę. 
  

  Weszliśmy do pokoju. Zamknęłam drzwi.  
  -Ok o co chodzi? Mam kłopoty?- spytał lekko przerażonym, lekko obojętnym tonem.
  -Wiesz... to co zaraz usłyszysz jest dosyć ważną informacją i dużym, naprawdę dużym szokiem. 
  -Ryd, zaczynam się troszkę bać- powiedział.
  -Ross... Czy pamiętasz miesiąc temu, jak jedliśmy zapiekanki?- zadałam pytanie. Postanowiłam podejść do tego z innej strony.
  -Taaak- opdarł przeciągliwym tonem.- I co to ma wnieść do mojego życia?
  -No, bo wcześniej Riker i Vanessa poszli na randkę. Reszta też wyszła. Zostałeś sam z Laurą. Pamiętasz?
  -Spałem- rzekł niepewnie.
  -A pamiętasz coś jeszcze? Coś, co się stało w trakcie? Coś, czego nie koniecznie planowaliście?
  -Oo nie... Skąd wiesz?- przeraził się.- Cz.. Czyli ona też pamięta? Laura.. Pamięta to?
  -A ty pamiętasz- stwierdziłam.- Od kiedy pamiętasz?
  -Niedawno sobie przypomniałem. Mam.. to znaczy to są nie dokładne wspomnienia. 
  -Bo byłeś wtedy pijany. Oboje byliście- powiedziałam, a on powoli przytakną.
  -Laura pamięta?- spytał przerażony.
  -Tak. Bo... Słuchaj, ja nie chcę... Tylko nie myśl, że żartuję. To wszystko co teraz usłyszysz, to prawda. 
  -Nie strasz mnie Delly, tylko powiedz- poprosił. 
  -Laura jest w ciąży- wypaliłam.- A ty jesteś ojcem. 
  -C...Co?- szepną, złapał się na głowę i dosłownie upadł na podłogę. Siedział na niej, trzymając się kurczowo za włosy.- A... Ale to nie wszystko- nie potrafiłam tego wykrztusić. Nie potrafiłam nawet na niego patrzeć. Jednak musiałam.- Ona chce usunąć to dziecko.

sobota, 20 września 2014

25. "And what you gonna do now?"



  Z punktu widzenia Vanessy:

  Była czwarta nad ranem, a ja się obudziłam. W zasadzie zostałam obudzona... Wbrew woli mojej senności, podniosłam się z łóżka i powlokłam w stronę drzwi do łazienki. Nacisnęłam na klamkę i otworzyłam je na oścież, by móc spojrzeć na umęczoną Laurę, nachylającą się nad toaletą i zwracającą resztki z wczorajszej kolacji.
  -Znów?- spytałam, a ona lekko podskoczyła, najwyraźniej nie zauważając mojego pojawienia się. Chwilę jeszcze tkwiła z głową w muszli klozetowej, a potem z moją pomocą się podniosła.
  -Obudziłam cię?- odpowiedziała pytaniem na pytanie, a w jej głosie dało się słyszeć troskę. W końcu to ja tu cierpiałam najbardziej, nie?
  Patrzyłam jak podchodzi do umywalki i przepłukuje sobie usta.
  -No wiesz... Stres nie pozwalał mi spać- odparłam. To nie było kłamstwo, naprawdę się o nią martwiłam.- Wiesz...- postanowiłam zaryzykować.- Może warto by pojechać do lekarza...
  Jej reakcja była natychmiastowa.
  -Nie ma mowy!- zachrypiała najgłośniej jak mogła. Spodziewałam się takiej odpowiedzi. Przecież to Laura, ona nienawidzi wszelkich szpitali ani żadnych innych ośrodków zdrowia. No, bo jak to było z historią z nożem. Tak się przestraszyła, że ją zabiorą to tego przeklętego budynku, że sama zaczęła se wyciągać sztuciec z nogi.
  -Lau... Rozumiem, że możesz się bać, ale...
  -To przejdzie. Po prostu.. zatrucie pokarmowe. To te paluszki rybne- wytłumaczyła.
  -Które jadłyśmy cztery dni temu?
  -Tak- potwierdziła.- Tak, te. Może... może idź już spać Nessa- zaproponowała i zaczęła zmierzać do swojego pokoju. Zrezygnowana również się odwróciłam, a kiedy miałam zamknąć drzwi, Laura zrobiła w tył zwrot i znów wylądowała nad muszlą.
  -Będę czekać na dole. Tylko ubierz się ciepło, o świcie zawsze jest zimno- powiedziałam markotnie i zamknęłam za sobą drzwi.
  Podeszłam do szafy, a wyciągnąwszy z niej czarną bokserkę i szare spodnie dresowe, ubrałam się. Następnie spięłam włosy w byle jaki kok i zeszłam na parter. Tam założyłam trampki i szarą bluzę. Czekałam na Laurę przy drzwiach garażu.
  Posłusznie przyszła niedługo po mnie, w czarnych leginsach i granatowej zapiętej bluzie. Założyła czarne balerinki i nic nie mówiąc minęła mnie w wejściu do garażu.

  Z punktu widzenia Laury:

  Nie chcę nigdzie jechać. Chcę zostać w domu. Po co mam się dowiedzieć co mi dolega, skoro to tylko zatrucie? ... Prawda?

  Z punktu widzenia Vanessy:

  Dojechałyśmy. Nie odzywając się ani słowem (jak podczas jazdy), wysiadłyśmy z auta i udałyśmy do szpitala. Z powodu zmęczenia nie za bardzo ogarniałam gdzie nas skierowano, ale najważniejsze, że nie musiałyśmy długo czekać. Zdziwiło mnie tylko, że jak doktor poprosił Laurę, poprosiła mnie bym nie wchodziła z nią. Pozostało tylko czekać...
 _______

   Laura wyszła. Ale jakaś taka bledsza niż wcześniej. Jakaś inna. Na jej twarzy było pełno emocji, których nie mogłam odczytać. Zdecydowanie nie była jednak szczęśliwa.
  Wciąż milcząc, dała mi znać gestem ręki, żebyśmy wracały. Powlokłam się za nią prawie pustymi korytarzami z powrotem do auta. Byłam pewna, że tam wyjaśni mi co się jej stało. Myliłam się jednak. Nadal nie wymieniając między sobą żadnego słowa, wróciłyśmy do domu.
_______

  Wszedłszy do salonu, zaczęłam niespokojnie krążyć w kółko. Siostra natomiast spokojnie usiadła na kanapie. Na jej czole pojawiła się drobna zmarszczka, która pogłębiała się coraz bardziej z każdą sekundą. Nad czym tak myślała?
  -Dobra dość!- wybuchłam, po paru minutach ciągłego chodzenia w kółko.- Laura, o co chodzi?! Najpierw nie chcesz nigdzie jechać, potem posłusznie jedziesz. Nie chcesz żebym weszła z tobą do gabinetu, choć nigdy dotąd nie chciałaś wejść sama. Wychodzisz w jeszcze gorszym stanie niż weszłaś, a potem nie odzywasz się do mnie całą drogę powrotną. I teraz też nic nie mówisz! Choć widzisz przecież, że się martwię! O co chodzi?!- powtórzyłam.
  -Ja... ja..- nie mogła się wysłowić.- Vanessa...
  -No co?- denerwowałam się jeszcze bardziej. Teraz nie byłam zła, tylko szaleńczo spanikowana.
  -Vanessa ja..- w jej oczach pojawiły się łzy. Patrzyłam jak napływa ich coraz więcej.- Ja jestem w ciąży- to zdanie wyszeptała, wypiszczała, wydyszała... nie wiem, wszystko mi jedno. Po jej policzkach potoczyły się strumienie słonych kropel, a następnie nie chcąc na mnie patrzeć, ukryła twarz w dłoniach.
  -C... Ty co?- mój głos drżał niemiłosiernie. Nie mogłam wypowiedzieć nic więcej. Zaczęłam błądzić wzrokiem po salonie, próbując skupić się na jakiejś rzeczy, jednocześnie nie mogąc tego zrobić.
  Laura? Moja mała siostrzyczka w... ciąży? Przecież to niemożliwe. To nie.. to nie może być prawda. Jak w ogóle mogło do tego dojść? Kiedy? Gdzie? Z... kim? Nie, przecież to się nie mogło stać. Przecież... nie mogło.
  Nie chciałam na nią patrzeć, ale mój wzrok uparcie zwracał się w jej stronę. Siedziała na kanapie, już nie chowając twarzy w dłonie. Teraz się nimi obejmowała, a ja dokładnie mogłam ocenić jak bardzo cierpi. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że do niej nie podeszłam, tylko zastanawiałam się w myślach nad mniej ważnymi sprawami. A moja siostrzyczka mnie potrzebowała.
  Podeszłam do niej, usiadłam obok i mocno ją przytuliłam. Bezwładnie wtuliła się we mnie i zaczęła szlochać. Nie wiem... nie wiem ile to trwało. Musiała się wypłakać. Choć to i tak nic nie miało zmienić.
  Siedziałyśmy wtulone w siebie dłuższy czas. Aż w końcu się odezwała.
  -Pewnie... pewnie teraz jesteś na mnie zła- wychrypiała.
  -Zadowolona nie jestem- przyznałam smutnym tonem. Czekała nas szczera rozmowa. Nie chciałam jej, Laura pewnie też, jednak obie jej potrzebowałyśmy.
  -I... i chcesz w.. szystko.. w.. wie.. wiedzieć- szlochała.
  -Wydaje mi się, że powinnam. I tak muszę się tego dowiedzieć. I tak musisz mi to powiedzieć. Czy nie lepiej mieć już tego za sobą?- spytałam ją, choć tak naprawdę przekonywałam samą siebie.
  -To c..co naj-j-jpierw?- spytała.
  -Może... Czemu? Myślałam, że jesteś dziewicą- wyznałam.
  -Też tak myś-ślałam... Al-l-le chyba jjednak n.. nie...
  -Czyli... Ty nie myślałaś, że... Jak to nie wiedziałaś, że nie jesteś dziewicą?- zdziwiłam się.
  -Bo... jja tego n-nie pamięttam...
  -Nie pamiętasz?- powtórzyłam.
  -Tylko troszkę pamiętam- jej szloch już tak nie męczył. Przestała się trząść i zaczęła normalnie rozmawiać.
  -Ale... Lau, jak to w ogóle.. Gdzie? Kiedy? Z.. Z kim?
   Zapadło milczenie. Lara nie chciała mi nic powiedzieć. Albo może chciała, tylko było to dla niej tak trudne...
  -Laura, kto jest ojcem?- ponowiłam próbę.
  -Ja... Ja..
  -Laura?
  -Tylko nie gniewaj się na mnie, dobrze?- poprosiła. Ale jak ja mogłam się w tej chwili na nią gniewać?
  Dla otuchy mocniej ją przytuliłam. Wzięła głęboki wdech.
  -Ross...- szepnęła.
  Ross?! Ross?! Ten Lynch?! Jakim kurwa cudem?! Co?! Jak?! Przecież oni się nawet nie lubią! Ross?! Ten gnój zrobił mojej siostrzyczce dziecko?! Co on sobie myślał?!
  -R..Ross?- powtórzyłam po niej. Poczułam jak przytakuje.
  -Ale ponoć nie pamiętasz. To skąd wiesz, że...
  -To na pewno był on- zaprzeczyła moim teoriom.
  -Ross...
  -Jesteś bardzo zła?- zaniepokoiła się. Pocałowałam ją w głowę. W tej chwili zachowywała się jak małe dziecko, które zbiło ukochaną wazę mamy, kalecząc się przy tym i bało się jej do tego przyznać. Nie widziałam Laury w roli matki. Była jeszcze taka młodziutka. Jak mogła w tym wieku urodzić i wychowywać dziecko?
  -Laura... Co ty teraz zrobisz?- spytałam ją. To było kluczowe pytanie w tej rozmowie. Wydawało mi się, że brązowooka podjęła już decyzję. Nie myliłam się.
  Podniosła głowę, a następnie całe ciało. Wyswobodziła się z mojego uścisku i spojrzała mi prosto w oczy. Wciąż były czerwone i spuchnięte, ale teraz widziałam w niech pewność, która zastąpiła wcześniejszą bezradność.
  -Ja.. usunę to coś- powiedziała i opuściła wzrok.

niedziela, 14 września 2014

24. "I have Laura on my tost."



Z punktu widzenia Vanessy:

  Gdy wróciliśmy wieczorem, zastaliśmy jedynie Laurę śpiącą u Rydel i Rossa śpiącego u siebie w pokoju. Nie miałam czasu na interesowanie się miejscem pobytu reszty, ponieważ wspominałam randkę, z której właśnie wróciłam. Wzięłam pod pachę ręcznik i poszłam się umyć. 
  Mocząc swoją skórę i włosy śmiałam się z tego co się zdarzyło tego wieczoru. Okazało się, że Rik chciał mnie wziąć do jakiejś super-drogiej restauracji, ale zapomniał kasy, więc starczyło nam ledwo na jednego loda z budki. Żebym się dzieliła z kimś gałką loda na pół to tak jeszcze nie było. Ale za to poznaliśmy się lepiej. Może nie było idealnie, ale ja nie chciałabym innej pierwszej randki. 
  Umyłam się, zmazałam makijaż, a gdy chciałam założyć piżamę, zorientowałam się, że jej nie zabrałam. Owlekłam się ręcznikiem i po cichu próbowałam niezauważalnie przejść do pokoju, po utęsknioną koszulkę i gatki. Pech naturalnie chciał, żebym wpadła na mojego chłopaka. Podniósł brew do góry i obleciał mnie wzrokiem z góry na dół.
  -Możesz mi się proszę tak nie przyglądać?- spytałam lekko zażenowana. Dlaczego choć raz mój plan nie mógł się powieść? 
  -Sorki kochanie, ale kiedy latasz przede mną pawie goła, to nic na to nie poradzę- uśmiechnął się zadziornie.
  -Prawie goła?- otworzyłam buzię.- Latam?.. Ja się po cichu skradam do pokoju, bo zapomniałam piżamy, a jedyne co miałam to ręcznik, bo z kosza na ciuchy nic wyciągać nie będę- zmarszczyłam brwi. Nagle usłyszeliśmy otwieranie drzwi frontowych, a warto wspomnieć, że myłam się na dole i stałam po środku salonu.
  -Szybko, zakładaj!- Riker rzucił mi swój t-shirt, a ja natychmiast nałożyłam go na siebie sprawnie i wyrzuciłam ręcznik do łazienki. Szkoda, że koszulka sięgała mi ledwo, ledwo ud, ponieważ tak się składa, że nie miałam nawet majtek. 
  Weszła Rydel, a za nią stąpali Ratliff z Ricky'm. Byli cali roześmiani, ale gdy zauważyli Rikera w samych spodniach dresowych, a obok mnie w jego t-shircie, to stanęli jak wryci.
  -Eee.. My wam nie będziemy przeszkadzać- bąknął Rocky.
  -Tak, tak.. Pójdziemy na górę, a wy dokończcie to, co tam sobie...- Rydel wymruczała końcówkę zdania tak cicho i niezrozumiale, że popatrzyliśmy się z Rikiem na siebie z miną 'dafuq?!'. Od razu zaczailiśmy co im teraz po głowach chodzi.
  -To nie tak!- wykrzyknęłam to aż tak głośno, że sama się przestraszyłam.
  -Chodzi o to, że my nic.. nic z tych rzeczy..- dokończył speszony Riker.
  -To zwyczajny, przypadkowy incydent, w którym przez przypadek uczestniczycie wy, a nawet Riker. Moja wtopa. On mi próbował pomóc... To znaczy pomóc jak pomóc- spojrzałam na niego spode łba.- Najpierw się nabijał.
  -Dawno i nieprawda. Możemy proszę zrobić jakąś kolację? Bo zaraz z głodu wyrzygam wnętrzności- Riker sprawnie zmienił temat.
  -To wy nie byliście w tej restauracji?- spytała Rydel. Jej zaskoczenie wyglądało na nieco sztuczne, ale udałam, że tego nie zauważyłam.
  -Zapomniałem kasy- przyznał najstarszy z towarzystwa.
  -Haha! Stary...- zaśmiał się Rocky.
  -Jesteś moim mistrzem- dodał również rozbawiony Ellington. Riker tylko podniósł ręce w poddańczym geście.
  -Tak przyznaję się- rzekł.- Ale zobaczymy jak to z wami będzie.
  -Ja nie zaliczę takiej wtopy- Rocky dumnie wypiął pierś.
  -A ja będę forever alone- Ratliff powtórzył gest młodszego bruneta.- To znaczy jeśli Delly się hajtnie- mrugnął do blondyny, a ta podniosła jedną brew.
  -Tylko czemu jesteś taki dumny, że będziesz sam?- spytałam.
  -Hmm.. To bardzo ciekawe pytanie Nessa- Rydel zgodziwszy się ze mną, splotła ręce na piersi i zaczęła tupać nogą o podłogę.- No, Ratliff? Czy wolałbyś inną asekurację ode mnie?
  -Eee...- chłopaka zatkało.
  -Wiedziałam! Masz już tą inną asekurację, prawda?!- wzburzyła się.
  -No coś ty. Delly, ja...
  -Czyli uważasz, że jestem gruba?!
  -Co? Ja tylko...
  -Nie tłumacz się już. Zrywam naszą umowę- odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, wymachując przy tym zgrabnie włosami, a następnie zaczęła wychodzić do ogrodu.
  -Gdzie idziesz?
  -Wykopać nasz pakt, podpisany naszą krwią i moimi rękami go wziąć, i potargać!- wrzasnęła i zniknęła w egipskich ciemnościach.
  -Ja to bym za nią na twoim miejscu poleciał- poradził mu Riker.- Bo gdzie znajdziesz drugą taką asekurację jak nasza Delly. Jesteście w końcu najlepszymi przyjaciółmi. Żadna inna ci jej nie zastąpi.
  -No tak!- wykrzykną Ratliff i pobiegł za blondyną.
  -Wiesz... Czasami wydaje mi się, że żyję w bajce- wyznałam mojemu chłopakowi, patrząc wciąż w miejsce, w którym przed chwilą zniknął Ell.
  -Bo mnie spotkałaś?- spytał.
  -Pff, chciał byś... Bo czasami ludzie w okół mnie mają takie dziecinne problemy. Jakby wyciągnięte z kreskówki. Nietypowe- zachichotałam.
  -Witaj w moim świecie. A teraz chodźmy naprawdę zrobić coś do żarcia, bo na serio się z głodu porzygam- zaciągnął mnie do kuchni.
***
  Siedzieliśmy w kuchni przy stole. Rydel i Ratliff się już pogodzili i znów byli swoimi asekuracjami czy czymś takim. Razem z Rikerem i Rockym zrobiliśmy na kolację zapiekanki, a teraz się nimi objadaliśmy. Przerwaliśmy rozmowę, gdy do pomieszczenia wszedł zmięty i zaspany Ross.
  -Ooo.. Wstało nasze słoneczko- zaśmiał się Riker.
  -Hahaha...- mrukną młodszy blondyn.- Jest tam coś jeszcze?- spytał, wskazując na talerz z zapiekankami.
  -Jak widzisz- odparł Rocky.- Ale jeśli się nie pośpieszysz, to nie dostaniesz, bo Rydel zaraz wszystko wchłonie.
  -Ej! Zostaw moją Rydel!- Ellington wycelował widelcem w długowłosego, a Ross otworzył szerzej oczy.
  -Coś mnie przegapiło?- spytał.
  -Trochę- przyznałam.- A jak tam Laura? Spałeś cały czas czy może znów się kłóciliście albo coś..
  Widziałam jak się jakiś czas zastanawiał.
  -Chyba nie- powiedział niepewnie.
  -Chyba?
  -Nie pamiętam.
  -Woho! Zbyt długo spałeś. I to zdecydowanie, bo zachowujesz się jakbyś coś wypił- zaśmiał się Riker.
  -A pomimo to czuję się wykończony- przyznał najmłodszy.- Jakbym był na siłowni.

Z punktu widzenia Laury:

  Gdy się obudziłam, natychmiast chwyciłam się za głowę. Bolała jak skurw... skurczybyk, tylko mocniej. Do tego byłam wycieńczona. Jakbym uprawiała cały dzień wszelakie sporty. A może choruję? Czy przypadkiem nie odwodniłam się, wypłakując tyle łez? Da się tak w ogóle? Nieważne... W każdym razie pamiętam, że płakałam. Dobra- wiem stąd, że mam spuchnięte oczy, przez które ledwo widzę, a tak mam tylko po intensywnym płaczu. No chyba, że przyrąbałam w coś obydwoma oczami. Zdziwiło mnie jednak, że nie pamiętam powodu, dla którego wylewałam tyle łez. I gdzie są wszyscy? 
  Zeszłam na parter, najpierw zorientowawszy się, iż jestem w pokoju Rydel (bo i zarejestrowanie tego przyszło mi z trudnością). Gdy usłyszałam chichoty z kuchni, uspokoiłam się, ponieważ przez chwilę myślałam, że zostawili mnie tu samą i pojechali w długą. Nie, nie wiem co się ze mną dzieje.
  -Ooo... I Śpiąca Królewna też wstała- zaśmiał się Riker, gdy mnie zauważył, na co Vanessa uderzyła go w ramię i posłała upominające spojrzenie, a następnie zwróciła do mnie.
  -I jak się czujesz?- zapytała z troską w głosie.
  -Amm... A jak mam się czuć?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, bo naprawdę nic nie pamiętałam. Czemu Ness się tak o mnie martwiła? A później skojarzyłam fakty, że przecież chyba płakałam.- To znaczy: czuję się dobrze. Sen podziałał na mnie jak lek. O widzę, że coś jecie!- ucieszyłam się, ponieważ w tym samym czasie mój organizm upomniał się o składniki odżywcze.
  Wszyscy patrzyli na mnie z zainteresowaniem i lekkim zdziwieniem. O co im chodzi?! 
  Podeszłam do talerza, jednak nie zastałam na nim żadnej.. tego co jedli.
  -Fajnie, że mi też zostawiliście- mruknęłam, patrząc jak Ratliff wpycha ostatni kęs swojej zapiekanki do buzi, jak Rocky połyka ostatnie okruszki.
  -Mogę się z tobą podzielić- zaoferował mi... Ross? Kurczę, moje relacje z nim zaczęły mnie powoli wkurzać. Lubimy się, nie lubimy się czy co do jasnej cholery?!- Drapnąłem ostatnie dwie sprzed nosa Rocky'ego.
  -Amm... Nie lubię ketchupu- wyznałam, zauważywszy czerwoną masę na serze.
  -Mogę zlizać- zażartował, a spojrzałam na niego spode łba.- Nie, to nie- wzruszył ramionami i wziął gryz pierwszej zapiekanki. Zaburczało mi w brzuchu i nie wytrzymałam. Wbiłam się zębami w tosta z serem. Ale niestety nie tego, którego chciałam.- Eee... Mam Laurę na mojej zapiekance- wymamrotał Ross, patrząc z przerażeniem jak zmieszana odrywam kęs i go połykam (w całości).- Na pewno nie chcesz?- dopytał.
  -Amm.. No dobra- to powiedziawszy, natychmiast przejęłam od niego zapiekankę. Nie wiem nawet którą (czy tą, którą zaczęliśmy jeść, czy tą drugą), gdyż wchłonęłam ją od razu.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

  Z punktu widzenia Laury:

  Przez ostatnie półtora miesiąca nie działo się nic szczególnie szczególnego. Było teraz dużo gal, imprez, na których musiałam się pojawić, posypało się wiele nagród (nie dla mnie oczywiście, bo po co?), a reszta w sumie jak zwykle... Ciotce Polly wreszcie wyremontowali dom czy tam mieszkanie i mogłyśmy z Vanessą wrócić do naszych własnych pokoi. Chociaż spanie u Delly miało wiele plusów. Hmm.. w sumie nie wiem czy nie spanie przez całą noc to plus, ale to co podczas tego robiłyśmy we trójkę już oceniam pozytywnie. I ogólne nocowanie u Lynchów wyszło nam na dobre. Vanessie... No, to chyba oczywiste. W końcu jest z Rikerem, a wcześniej się nienawidzili. Moje stosunki z Rossem też się jakoś tam... ociepliły. Nie bylibyśmy sobą bez kłótni, ale już przyjęłam do wiadomości, że mam "być" jego dziewczyną. Wszystko powoli zaczęło się naprawiać.  
     No cóż... Do czasu...


CDN

piątek, 12 września 2014

23. "Some two halves in his body was fighting with each other. He wanted to read in my eyes what I think, so I closed them."



Z punktu widzenia Rydel:

  Siedziałam sobie przed moim super słodkim różowym kompem, gdy nagle usłyszałam huk z dołu. Normalną reakcją była panika i podążenie w miejsce zbrodni szybkim krokiem. Pół schodów zjechałam na dupie- tak mi było spieszno. 
  -Matko, Riker! Ale żeś mnie przestraszył!- zdenerwowałam się, gdy okazało się, że to tylko mój głupiuchny brat postanowił czegoś szukać w piwnicy. I to nie tej części gdzie trzymamy instrumenty i robimy próby.- Swoją drogą: Co ty robisz?- zaciekawiłam się.
  -A co cię to?- naśladował mój głos niewinnej dziewczynki.- Nie, no szukam koszyka. Mamy jakiś?
  -No, tak. Pod zlewem. Tylko uważaj, pełno w nim śmieci- rzekłam.
  -Haha! Bardzo śmieszne! Dobrze wiesz, że chodzi mi o wiklinowy koszyk.
  -O! Naprawdę?- udałam niewiniątko.
  -O! Naprawdę.. Mamy jakiś?
  -A po co ci?- w odpowiedzi spojrzał na mnie spode łba.- Co?! Siostrze nie powiesz?- naburmuszyłam się.
  -Rydel- Nie! Tylko nie ta mina! Złożył ręce i spojrzał na mnie jak na głupie stworzenie, któremu trzeba tłumaczyć wszystko wolno i dokładnie. I po kilka razy.- Po co chłopak szuka wiklinowego koszyka?
  -Skąd mam wiedzieć? Grzybobranie?- zgadywałam, na co blondyn wykonał tzw. face palm. 
  -Przed randką?
  -Aaa! Szukasz wiklinowego koszyka, bo... To ty chcesz jej piknik zrobić? Wysiliłbyś się na coś bardziej wyszukanego.
  -No przesz szukam koszyka, nie?
  -Nie o to mi chodzi. Zrób coś orginalnego!
  -Czyli mam teraz sobie wymyślać, co by przyszykować na moją pierwszą randkę z Vanessą, która odbędzie się za godzinę. W dodatku obie Marano wrócą za jakieś pół!- zdenerwował się.
  -Spokojnie.
  -Po prostu daj mi ten koszyk!
  -Ale my nie mamy koszyka- wzruszyłam ramionami.- Chodź. Pomogę ci coś wymyślić- poklepałam go po plecach i wyciągnęłam z piwnicy.
  Zaczęłam się zastanawiać co Rik może takiego urządzić. No, bo tak: kino- odpada, za ładna pogoda na gniecenie się w kinie; zakupy- jeszcze nie czas, poza tym w ogóle nie romantyczne; piknik- już się zrobił nudny; spacer- byłby spoko, ale pierwsza randka to powinno być coś ponad przeciętnym spacerkiem; sam na sam w domu- hmmm... w sumie... ale za dużo tu osób mieszka. Nie wyciągnę nagle wszystkich. Chociaż... Ale nie. To w ostateczności, bo jak w kinie się nie będą gnieść, to w domu... Jednak tutaj byliby sami, więc... Eh! 
  -Dlaczego pierwsze randki są muszą być tak okropne do wymyślania?!- zazgrzytałam zębami, gdy do kuchni (w której obecnie z Rikerem siedziałam) wparował Rocky.
  -Spokojnie sister, bo ci zaraz łeb eksploduje- zaśmiał się brunet, słysząc za pewne co wcześniej wykrzyczałam.
  -A ty co byś w takim razie wymyślił?- warknęłam w jego stronę.
  -No nie wiem. Kino?- zaproponował, wyciągając z lodówki butelkę z wodą.
  -Pff... Jakbym na to nie wpadła- przewróciłam oczami.- A coś ORGINALNEGO masz w zanadrzu?- spytałam.
  -Hmm... To może piknik?
  -Błagam cię. Od tego się zaczęło!- klasnęłam w dłonie.- Próbuj dalej.
  -Kurde! To jakaś kolacja w drogiej knajpie- rzucił. I, że ja na to nie wpadłam. Puknęłam się w czoło.
  -O tym nie pomyślałam- przyznałam.- To chyba będzie najlepsze wyjście. Choć nie orginalne, to będziecie mogli się lepiej poznać...- to zdanie skierowałam już do starszego brata.
  -Czyli restauracja?- spytał dla pewności blondyn.
  -Tak. A teraz idź się przygotować, bo nie zdążysz- pogoniłam go i odprowadziłam do salonu. Później już sam poleciał na górę. 
  Postanowiłam usiąść sobie na kanapie i może pooglądać TV, gdy do domu weszły siostry Marano. Wszystko by było ok, tylko, że Laura płakała.
  -Lau, co jest?- machinalnie wstałam i podeszłam do dziewczyny.
  -Nie. Ja tylko... Ja... chcę pobyć sama..- wytarła łzy rękawem i zniknęła na górze. Posłałam pytające spojrzenie w stronę Van, ale ona zaprzeczyła, dając do zrozumienia, że również nie wie co się stało jej młodszej siostrze.
  -Byłyśmy w sklepie. Na chwilkę się rozdzieliłyśmy, jak poszłam kupować buty i.. I jak wróciłam to już była w takim stanie... 
  Potrząsnęłam głową.
  -W każdym razie ty idź się szykować, a ja się nią zajmę. Nie możesz się spóźnić, bo Rik już dostawał pierdzielca.
  -Naprawdę? Ale.. ja się boję o Laurę i...
  -Ufasz mi?
  -Ufam- potwierdziła.
  -W takim razie został ją w moich rękach- posłałam ją ciepły uśmiech i patrzyłam jak znika w dolnej łazience.

Z punktu widzenia Laury:

  Leżałam na łóżku Rydel i nie miałam ochoty z nikim gadać. Oczywiście zdawałam sobie sprawdę, że któraś z dziewczyn wlezie tutaj i będzie próbowała mnie pocieszać czy dowiedzieć się o co właściwie chodzi, jednak bałam się, iż jedyne co zrobię to warknę jej coś nieprzyjemnego, dlatego wolałam siedzieć cicho i się nie ruszać. Tak jak myślałam, minutę później odwiedziła mnie Rydel. Usiadła obok i zaczęła gładzić mnie po plecach.
  -Laura... czasami bywa trudno. Życie ma to do siebie, że lubi nam sprawiać nieprzyjemne niespodzianki. Ale najważniejsza jest wtedy obecność bliskich osób, które zawsze ci pomogą. Na mnie możesz liczyć. I dlatego poczekam tu przy tobie i cię wysłucham albo wyjdę i dam ci się wypłakać. Powiedz tylko co wybierasz- zachęciła mnie. Trwałam chwilę w bezruchu i ciszy, a z moich ust dobiegało łkanie, aż w końcu odpowiedziałam krótkie "wyjdź", na co Delly bez słowa opuściła pokój. Nie myślałam, że tak to zostawi, ale wolałam być teraz sama. Dom zaczynał sam z siebie cichnąć. Nie wiedziałam kiedy zrobiło się ciemno i nie było słychać niczyich kroków ani rozmów. Ściany nie są tu aż tak dźwiękoszczelne. Zostałam sama?

Z punktu widzenia Rydel:

  Po odwiedzinach Laury w moich pokoju, postanowiłam pomóc Vanessie. Zapukałam do łazienki, a gdy dziewczyna spytała kto to, odpowiedziałam, że ja. Wpuściła mnie i oczywiście najpierw zaczęła się czepiać, że miałam siedzieć z drugą Marano, ale wytłumaczyłam jej, że tamta potrzebuje teraz samotności. Podwojonymi siłami zrobiłyśmy Van na bóstwo. 
  -Skromnie, ale pięknie- skomentowałam patrząc na nią. Włosy miała spięte w koka z tyłu. Bardzo delikatny makijaż dodawał jej uroku, a żółta brzoskwiniowa bokserka i skórzana czarna spódnica komponowały się idealnie. Do tego czarne szpile, parę bransoletek oraz czarne kolczyki wspaniale dopełniały kreację.
  -Dziękuję- uśmiechnęła się do mnie. Wyszłyśmy z łazienki. Zabroniłam jej sprzątać, mówiąc, że się spóźni, a ja dam radę każdemu bałaganowi. Jak w zegarku Riker zszedł na dół w tym samym czasie. I wyszli.
  Patrzyłam na nich przez okno. Nie wsiedli do auta. Dla mnie to nawet lepiej. Założyłam kurtkę dżinsową i sięgnęłam do klamki.
  -Gdzie idziesz?- spytał mnie ni stąd ni zowąd Ratliff, stojący tuż za mną. Aż podskoczyłam.
  -Idę śledzić Van i Rikera- odpowiedziałam.- Idziesz ze mną?
  -Jasne! Śledzenie ludzi na randkach to moje ulubione zajęcie!- uśmiechnął się.- Chodźmy!- popędził mnie, ale zaraz się zatrzymał.- Ale weźmy też Rocky'ego, bo obiecałem mu, że spędzimy ten wieczór razem.
  -To wy już macie tak poważne zobowiązania?- zaśmiałam się.
  -Tak. Zaraz wrócę- rzucił i pobiegł po mojego młodszego brata. Za chwilę obaj bruneci ustawili się przede mną i szeregu i wyszliśmy po cichu z domu.

Z punktu widzenia Vanessy:

  Szliśmy z Rikerem... w sumie nie wiem gdzie. Powiedział, że niespodzianka. Szkoda tylko, że nie pojechaliśmy autem, bo nogi mi od tych butów odpadały! Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Mieliśmy czas żeby się lepiej poznać.
  -Dobra. To... Jaki jest twój ulubiony kolor?- spytałam go.
  -Niebieski. A twoje ulubione danie?
  -Amm... Takie co Laura przyrządza. Zapomniałam nazwy, ale coś w stylu curry. A.. kiedy miałeś swój pierwszy pocałunek?
  -Nie za odważnie?- zaśmiał się.
  -Pff! I mówi ten, który chciał wiedzieć kiedy najczęściej latałam goła!
  -Zama zaczęłaś tamten temat, ja tylko...
  -Tak, tak, wykręcaj się- chichotałam.- Poza tym nie odbiegaj od tematu. 
  -Dobra. To było w deszczu i w sumie całe moje rodzeństwo patrzyło- spojrzał przed siebie i wykonał minę typu "masakra".- A twój?

Z punktu widzenia Rossa:

  Otworzyłem oczy i zorientowałem się, że zasnąłem. Tylko kiedy? Następną rzeczą która mnie zaciekawiła to wszechobecna cisza w całym domu. Podniosłem się z łóżka i powoli zszedłem na dół, ale nikogo tam nie zastałem nawet po zapaleniu światła.
  -Rydel?- wołałem przez puste mieszkanie.- Rocky? Rik? Ellington?... - odpowiadała mi głucha cisza. Wszedłem znów na górę.- Rydel?- zapukałem do drzwi jej pokoju, a kiedy nikt nie odpowiedział, zajrzałem do środka. I tu musiałem zapalić światło. Byłem sam w domu, a jedyną osobą, która również się tu znajdowała, to była Laura. Zapłakana Laura... Zmarszczyłem brwi.
  -Laura? Coś się stało?- spytałem ją.- Gdzie wszyscy?

Z punktu widzenia Laury:

  Byłam już w sumie na pół przytomna, ale jak na złość łez mi nie brakło. Chciałam je już wszystkie wypłakać. Ale równocześnie chciałam płakać dalej. W domu było cicho i ciemno. A przynajmniej w tym pokoju... Może Delly miała rację? Może potrzebowałam kogoś do wyżalenia się?
  Nagle usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju, a później zapala światło. Leżałam tyłem do drzwi, więc póki nie usłyszałam jego głosu, nie zidentyfikowałam osoby.
  -Laura? Coś się stało?- spytał Ross z.. troską?- Gdzie wszyscy?
  Jak to, to nikogo nie ma?
  -Pytaj mnie, a ja ciebie- odpowiedziałam zachrypniętym głosem, powoli się do niego obracając.
  -Laura co jest?- znów się spytał, podchodząc bliżej.
  -Nieważne. Ciebie i tak nie obchodzi... Zapewne byś się jeszcze śmiał- warknęłam.
  -Skąd wiesz?- sam fakt, że mi nie odwarkną, tylko zadał kolejne pytanie spokojnym tonem nieco mnie zdziwił. Usiadł na łóżku obok mnie i patrzył na moją reakcję. Tak, musiałam się wygadać.
  -Dobra... Byłam dziś z Vanessą w galerii, bo musiała se coś kupić na randkę. I umówiłyśmy się, że ona zapłaci, a ja poczekam przed sklepem. Wyszłam i... natknęłam się na jakąś dziewczynę... Zaczęła na mnie warczeć, że.. że nie jestem ciebie godna i przeklinała do mnie, a ja..- nie potrafiłam dokończyć, bo kolejne łzy naleciały do moich oczu. Wbiłam wzrok w poduszkę, a dwa palce chwyciły mnie pod brodę i kazały na powrót spojrzeć Lynchowi w oczy.
  -Ej, nie płacz- starł mi łzy z policzka drugą ręką.- Sam nie wierzę, że to mówię, ale jesteś mnie godna. Jak już to ja nie jestem ciebie godny. Laura, bardzo dobrze wiesz, że taka jest praca w show biznesie. Niektórzy cię lubią, a inni chcą zabić. Zawsze byłaś twarda. Co się nagle stało?
  -Może dla ciebie byłam twarda... Ja.. Nie znasz mnie, nie wiesz o mnie prawie nic. Tylko tyle, żeby ludzie wierzyli, że jesteśmy przyjaciółmi. A jak teraz mam udawać twoją dziewczynę, bo ktoś se tak wymyślił, a ja wbrew woli zostałam w to wplatana... Na to nie byłam gotowa... Trudno jest grać dziewczynę wroga, skoro się wie jak ten wróg cię nienawidzi- wyznałam. 
  -Skąd wiesz, że cię nienawidzę?- spytał. Zaśmiałam się ochryple.
  -Bo tego nie maskujesz. To widać- prychnęłam.
  -A może maskuję coś innego?
  Zmarszczyłam brwi. Ta konwersacja miała mi pomóc, a czuję się coraz gorzej. Zrobiłabym wszystko, żeby tylko być szczęśliwą w tej chwili, ale szczera rozmowa z Lynchem tylko mnie dobijała.
  -Chcę... Chcę zostać sama- powiedziałam.
  -Nie zostawię cię samej w takim stanie. Chodź. Jeśli nie słowami, to mam coś innego co cię pocieszy- chwycił mnie za rękę i zaprowadził na dół. Kazał czekać na kanapie w salonie, a sam po coś pobiegł. Wrócił z dwoma kieliszkami i wódką pod pachą. Wpierw chciałam zaprzeczyć, ale w sumie... Co mi szkodzi? I tak byłam załamana. Zaczęliśmy w ciszy popijać trunek. W pewnym momencie przestaliśmy używać kieliszków i piliśmy z gwinta. Nie zwracałam uwagi, że zaczęło mi się kręcić w głowie. 
  -Lepiej ci już?- spytał, co ledwo do mnie dotarło.
  -Zaraz zwymiotuję- odpowiedziałam, nie czając o co mu chodzi.
  Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Podejmował jakąś decyzję. Jakieś dwie połówki w nim walczyły ze sobą. Do tego chciał chyba wyczytać z moich oczu co myślę, dlatego je zamknęłam. Zaraz potem poczułam cudze wargi na moich. Najpierw całował mnie powoli i delikatnie, jednak potem robił to coraz odważniej. Nie wiem czemu, ale sama zatraciłam się w tym pocałunku. Odrywaliśmy się od siebie tylko żeby zaczerpnąć powietrza. W pewnym momencie wziął mnie na ręce, nie przestając mnie całować, a w następnym znajdowaliśmy się u niego w pokoju. 
  I we mnie rozpoczęła się walka. Zdrowy rozsądek nakazał mi przestać, wiedząc, że nic dobrego z tego nie wyniknie, za to ta druga strona wykorzystywała sobie Rossa na własną potrzebę- czułam się szczęśliwa i pocieszona. Nie chciałam wracać do stanu w jakim się znajdowałam przed paroma minutami, dlatego druga strona wygrała. Władzę przejął egoizm.
  Gdy tylko Ross postawił mnie na podłodze, zaczęłam ściągać z niego koszulkę, w którą był ubrany. Niedługo potem nasze części garderoby były porozrzucane po pokoju, natomiast my zabawialiśmy się na łóżku.
  Dobrze, że nikogo nie było w domu, ponieważ z pokoju najmłodszego mieszkańca przez jakiś czas dochodziły jednoznaczne odgłosy.

wtorek, 2 września 2014

22. "I see that reality show continues. Horny! I can not wait!"



Z punktu widzenia Laury

  -Bardzo dziękuję. Do widzenia- pożegnałam się i wyszłam z gabinetu doktora. Już tak od tygodnia chodzę na te nieszczęsne badania. A przez kogo?! Przez tego jełopa co próbował śmiercią bolesną moją nogę zabić... Wyszłam przed budynek i wsiadłam do auta, w którym czekała na mnie nie mniej nieszczęśliwa siostra. Tak. Sprawa jej i Rikera wcale nie ruszyła z miejsca. Tak jak ja i Ross nie gadają ze sobą od powrotu z tego przeklętego lasu. 
  -Kiedy ciotka Polly wreszcie się wyprowadzi z naszego domu?!- wybuchnęłam, gdy byłyśmy już w połowie drogi do Lynchów.
  -Wiesz, że chciałam cię spytać o to samo?- zaśmiała się beznamiętnie Vanessa.
  -Nie, no, ale na serio! Powinnyśmy... Powinnyśmy ją stamtąd wykurzyć. To nasz domek!- ściągnęłam brwi i wydęłam usta jak naburmuszone dziecko.- Założę się, że w naszych pokojach mieszkają teraz te jej parszywe koty... Eh! Velvet już nigdy nas nie będzie chcieć odwiedzać z rodzicami- mówiłam to bardziej do siebie niż do siostry, ale skoro to sprawiało, że kąciki jej ust lekko wędrowały do góry, to co ja w ciszy siedzieć będę.
  Wreszcie dojechałyśmy do domu, który zamieszkiwałyśmy obecnie. Jechanie w taki upał z nogą w szynie nie wróży nic dobrego. Wykuśtykałam z auta i weszłam do środka. Zastałam Rocky'ego i Rossa wpychających se na siłę popcorn i Rydel latającą w około nich i zbierającą każdy okruszek, który spadnie im na podłogę.
  -Delly, jestem pewna, że oni sami potrafią po sobie sprzątać- powiedziałam jej, zdejmując kurtkę dżinsową i kładąc ją na wieszak.
  -Pff- doszło mnie prychnięcie ze strony blondyny.- Jak ja widzę jak oni sprzątają mój salon, to wolę to zrobić sama.
  -Czyli jednak nie potrafią?- spytałam.
  -Potrafią- odpowiedział mi Rocky.- Ale wiedzą, że ich kochana siostrzyczka zrobi to o niebo lepiej- to powiedziawszy, posłał nieziemsko wielki uśmiech w stronę wyżej wspomnianej.
  -A resztę gdzie wcięło?- zmieniłam temat.
  -Poszli na zakupy. Z czegoś trzeba zrobić obiad- odparła Rydel.
  -To oni poszli do sklepu, a ci dup z kanapy nie potrafią ruszyć?- przywróciłam oczami. Jak ja nie rozumiałam czasami tego domu!
  -Van! Nic ci nie jest? Strasznie zbladłaś!- spytała ją lekko zaniepokojona Lynchówna. Natychmiast odwróciłam się w stronę siostry, do której wcześniej stałam tyłem. Faktycznie nie wyglądała najlepiej.
  -To nic.To tylko przez tą mdłą pogodę. Pójdę się przewietrzyć, to mi przejdzie- rzekła i tyle ja widzieli. 

Z punktu widzenia Ratliffa

-...i wiesz.. jednak trudno tak nagle powiedzieć to wszystko wprost, rozumiesz?- Riker nie przestawał ględzić odkąd do sklepu poszliśmy. W tej chwili zazdrościłem chłopakom, którzy zostali w domu. Albo Rylandowi, który wyjechał z wujkiem i ciocią Lynch. A Rik... Ten cały czas o Vanessie. Jak to trudno mu z nią pogadać, jak to strasznie nie słyszeć jej głosu skierowanego do siebie, jak to strasznie... Ok, nie mam więcej "jak to strasznie", ale to nawet dobrze, bo mnie już tyle całkowicie wystarczy. Poza tym co za problem wydusić z siebie, to wszystko co chce się wydusić. I tak będzie jej to musiał powiedzieć. A to czy zareaguje negatywnie, czy pozytywnie... tego niestety nikt nie przywidzi. Chociaż przecież ona i tak już wie, więc po co to wszystko ciągnąć w nieskończoność?-... dlatego nie wiem co mam teraz zrobić. Bo jeśli po...
  -Rik, Rik- przerwałem mu.- Widzisz. Właśnie to co masz zrobić to najbardziej oczywista rzecz na świecie jest. Ty pogadać z nią musisz. Wiedzą to wszyscy, a ty jeden uciekasz od tego. Vanessa czeka na to. 
  -Co ci? Masz jakieś takie zajawki. Jakbyś Yodą był czy coś.
  -Jakoś tak samo wyszło- westchnąłem. Byliśmy już przy domu prawie i... O! Moje wybawienie!- O, ty patrz, Van tam jest- wskazałem palcem na dziewczynę.
  -Słuchaj, nie może mnie zau...
  -Vanessa!- krzyknąłem w jej stronę, przerywając Rikerowi. No sorry, ale chłopakowi trzeba było pomóc, sam by se rady nie dał.- Vanessa, to my! Ellington i Riker!- tu wyrwałem blondynowi zakupy z rąk i popędziłem do środka domu, krzycząc.- Riker chce z tobą pogadać!

Z punktu widzenia Vanessy:

  Patrzyłam z lekkim przerażeniem jak mój debilny kolega wlatuje do domu wymachując siatkami i wrzeszcząc coś o najstarszym blondynie. Odwróciłam się więc w jego stronę. Patrzył na mnie nieśmiało jakieś pięć metrów dalej. Nadszedł czas. Trzeba to było zakończyć. Może i faktycznie lepiej by było gdybym to ja zrobiła pierwszy krok?
  Podeszłam do niego.
  -Chciałeś rozmawiać?- spytałam.
  -Amm... Ee, tak- bąknął.- Przejdźmy się.

  Z punktu widzenia Laury:
  
  Zeszłam z góry, a ci dalej przed TV. A Delly dalej krążyła w okół nich. Ale... Chwila czy to...? Znalazł się i trzeci jełop do kolekcji!
  -Ratliff, ty też?- jęknęłam, patrząc jak chłopak wpycha sobie garść popcornu do buzi. Powoli przytakną głową, a potem spytał.
  -Ale co?
  -Eh, jak to co? Siedzisz na czterech literach i zawracasz głowę biednej Rydel- wskazałam dłonią na dziewczynę.
  -Laura spokojnie, to nic takiego przecież- uśmiechnęła się do mnie ciepło.- Tak to wygląda zawsze.
  -No to właśnie może by tak zmienić zwyczaje?- zaproponowałam.
  -Ej, ej, chwileczkę- kurczę, Ross odezwał się do mnie pierwszy raz od tygodnia. Zaraz będzie kłótnia.- Pozwalamy ci tu łaskawie spać. Tobie i twojej siostrze, a ty mi tutaj postanawiasz jeszcze jakieś zasady wprowadzać?!
  -Ooo, przepraszam panie łaskawy. Ja ty...
  -Przestańcie! Lepiej spójrzcie na to- przerwał nam Rocky, zapatrzony w telewizor. Chciałam mu warknąć coś niemiłego, żeby mi dupę przestał zawracać, ale okazało się, że to na co kazał nam patrzeć nie był bzdurą, jak wcześniej sądziłam.  
  -Przecież ta sprawa ucichła!- jęknęłam.- Co się nagle stało?

Z punktu widzenia Vanessy:

  Kroczyliśmy uliczkami jakiegoś parku. Powoli zaczynało się ściemniać. Tkwiliśmy w ciszy przez jakiś czas, aż w końcu pierwszy głos zabrał Riker.
  -Właśnie. Chodzi o to, że... Wiesz o co chodzi... Musimy porozmawiać o tym, że.. O naszych relacjach. Źle się między nami dzieje, a to... ja, ty... my.. Bo myślę, że... Oh, przestań się tak trząść, bo nie mogę na ciebie patrzeć!- Moja wina, że mi zimno było?!- Czekaj... Masz- zdjął sweter, który miał na sobie i założył mi go.
  -Dzięki- bąknęłam.- A wracając... Oboje wiemy jak się sprawa ma i... Nie ukrywajmy, że obojgu jest trudno. Ja chcę tylko usłyszeć to z twoich ust. Powiedz to Riker. Powiedz mi, że mnie kochasz- stanęliśmy naprzeciw siebie i spojrzeliśmy sobie w oczy. Nastał cisza.- Rik... Powiedz...
  -Kocham cię- szepnął. Znów cisza.- I co teraz?- spytał po jakiejś minucie.
  Spuściłam oczy. Miałam już nawet przygotowaną mowę od dawien dawna, kiedy to wyobrażałam sobie jeszcze jak ta rozmowa się potoczy. Ale teraz wszystko wyleciało mi z głowy.
  -Wiesz... Ja...- wzięłam głęboki wdech, głośno wypuściłam powietrze żeby dodać sobie otuchy i zaczęłam mówić to co mi na sercu leżało.- Ja myślałam o tym naprawdę dużo Rik. O tej całej rozmowie, o tym co będzie jak mi już wyznasz, to co i tak wiem od tygodnia i zastanawiałam się jak na to zareagować. Czy mam się z tego cieszyć, czy mam się smucić... Nie wiem. Moje uczucia są mieszane, bo dobrze wiesz jaki zawsze mieliśmy do siebie stosunek. Kiedyś jedynie do siebie warczeliśmy jak jakieś dwa psy...
  -Wtedy też cię kochałem- wtrącił blondyn.
  -... Skoro mnie wtedy kochałeś, to czemu byłeś dla mnie taki okropny?
  -Eh, nie wiem. Z przyzwyczajenia?
  -To nie jest wytłumaczenie Riker.
  -Wiem, ale innego nie znajdę. Zwyczajnie byłem debilem. Małym gówniarzem, który nie wiedział co to odpowiedzialność- spojrzał w niebo i złapał się za głowę.
  -Tak, byłeś gówniarzem- przyznałam mu rację.
  -Jesteś prawdziwym wsparciem- kąciki jego ust lekko powędrowały do góry.
  -Nie pozwoliłeś mi dokończyć. Byłeś gówniarzem... Ale się zmieniłeś- spojrzałam mu głęboko w oczy. Ale tak głęboko, głęboko.- Nie jestem jednak pewna czy na tyle żebym mogła ci dać szansę- teraz jego wargi ułożyły się w podkówkę.
  -Vanessa... Ja.. ja też nie jestem pewien na ile dobrze się zmieniłem. Ale jeśli chcesz spróbować, to czekam. Stoję i czekam na ciebie. I nigdzie nie odejdę... Przemyśl to. A teraz może już wracajmy do domu- westchnął i odwrócił się w stronę powrotną. Jednak mi coś nie pozwoliło iść za nim. Dla mnie jeszcze nie skończyliśmy.
Wyobraźcie sobie, że akcja dzieje się w parku, a Vanessa
ma na sobie sweterek w paski. Ah! No i chłopak to Riker :)
  -Czekaj- zatrzymałam go. Odwróciłam się w stronę chłopaka i pewnym krokiem do niego dołączyłam.- Chyba raczej się już namyśliłam.
  -Co znaczy racz...- nie pozwoliłam mu dokończyć, ponieważ złączyłam moje wargi z jego wargami. 

Z punktu widzenia Laury:

  Staliśmy tak i patrzyliśmy na ten debilny telewizor, w których idiotyczna prezenterka mówiła o naszym beznadziejnym trójkąciku. Super! Myślałam, że sprawę mamy już za sobą!
  -"Wczoraj do internetu wciekły zdjęcia nowej pary. Czy to na pewno Laura Marano jest nową dziewczyną Rossa Lyncha? Czy Maia Mitchell zazdrości serialowej Ally? Napiszcie nam co sądzicie na twitterze albo na naszej stronie na fb.com. Link w opisie. Zapraszamy!"- gadała jakaś tapeciara z blond lokami i zbyt pomarańczową skórą. 
  -No cóż. Widzę, że kontynuujemy nasze reality show. Zajebiście! Nie mogę się doczekać!- wybuchłam.
  -Ehem...- Lynch potrafił z siebie wydusić jedynie to krótkie przytaknięcie. Zazdroszczę Mai! Ona przynajmniej kończy swój udział w tym gównie!

~*~
Van i Riker razem, kontynuacja sprawy z miłosnym trójkątem, ale zdradzę wam, że to nie miało być to wielkie coś. No cóż, będzie w dwudziestce trójce :D Niby tylko tyle rozdziałów, ale cieszę się, że doszłam do ponad dwudziestu :) Jestem z siebie dumna. 
No to teraz smutniejsza część:
Chodzi o to, że wakacje się skończyły, szkoła zaczęła, a ja coraz bardziej dorastam.
Wczoraj jak pisałam z przyjaciółką to zdziwiło mnie jej pozalekcyjne zajęcie. Mianowicie poszła w kulturalne miejsce i słuchała klasyki o.O I okazało się, że ona lubi klasykę. Osobiście nie mam nic do tego rodzaju muzyki, ale ona przez dłuższy czas miała. W każdym razie zdałam sobie sprawę, że ja też się zmieniłam i to wcale nie mniej od niej. Kochałam R5. Tak, kochałam... Ale moja przygoda z tym zespołem się skończyła i już się nimi, że tak powiem "nie jaram". 
Zwyczajnie przestałam słuchać ich muzyki, oglądać R5 TV i jakieś wywiady z nimi... Ten zespół na zawsze pozostanie w moim sercu. Zawsze będę podziwiać ich osobowość i pozytywizm. Po prost już nie będę ich kochać w ten sposób, w który robiłam to wcześniej... I ten blog... Wiem, że miała być dalsza część po tych trzydziestu rozdziałach, które już mam napisane (ale nie opublikowane), ale jakoś nie mam chęci tego ciągnąć. W sumie może wy też byście nie chcieli tego czytać, bo serio ostatni rozdział... No, dużo się w nim dzieje.
Dlatego ja opublikuję resztę rozdziałów. Będę to robić przy najbliższych okazjach. Nie walnę jednego za drugim, ale tak co dwa dni. Jeszcze tylko parę rozdzialików i koniec.
Miło się dla was pisało :)