wtorek, 26 sierpnia 2014

21. "It's your turn to make a move."



Z punktu widzenia Laury

  Nawet nie wiem, która była godzina. Ba!- jaki był dzień, gdzie się znajdowałam, a nawet jak miałam na imię również nie wiedziałam. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że ktoś postanowił mnie brutalnie wyciągnąć z krainy Morfeusza. Czytaj- jakiś człek na mnie usiadł. Albo może się położył, przygniótł- szczerze, nie obchodzi mnie to. Ważne, że mnie obudził, a jako średnio kontaktująca po przebudzeniu osoba, postanowiłam tego kogoś zabić. Podniosłam się gwałtownie i zacisnęłam ręce w okół szyi Rossa.
  -Ała!- ale... On nie miał takiego głosu... Może wszystko by mi się wyjaśniło, gdybym wcześniej ogarnęła, że blond czupryna należy do jego starszego brata. + dodam tylko, że jak się również okazało, dłonie miałam zaciśnięte w okół jego ręki...
  -Tak coś mi się zdawało, że ta szyja to jakaś taka... mała- wychrypiałam. W sumie nie wiem dlaczego to powiedziałam na głos, ale ze świeżo obudzonymi się nie dyskutuje.
  -Co?- odpowiedział mi pytaniem jeszcze bardziej zdezorientowany Riker.
  -No, bo... A co ja powiedziałam?- w tamtej chwili ledwo kontaktowałam, więc proszę się nie czepiać!
  -Nieważne- machną ręką. Wyglądał wtedy identycznie (ale IDENTYCZNIE) jak swój młodszy brat. Tak samo mnie wkurwiał. Ah, oni to potrafią niczym człowieka rozeźlić!
  I wtedy.. W tej najmniej oczekiwanej chwili, (w której w ogóle nie wiem jak do odpowiedniej półkuli mojego mózgu doszła ta informacja) w chwili, w której zupełnie o tym nie myślałam, powiedziałam coś, co jak się okazało w następnych sekundach było pożyteczne i mądre.
  -Ej, skoro jesteśmy sami, to pogadajmy- ... Dobra! Może niekoniecznie było to mądre, bo tak naprawdę chciałam oznajmić coś innego. To znaczy to samo, ale inaczej. Ale Rikerowi to chyba nie przeszkodziło, bo zaczaił o co chodzi.
  -To wyjdźmy z namiotu- rzekł, wskazując na wyjście z materiałowego schronu.
  Zarzuciłam na plecy bluzę, założyłam moje super seksi buty emu i wyczołgałam na świeże powietrze. Za mną wypełzną starszy.
  -Co chciałaś?- spytał już bardziej przytomny. Ja też już się rozbudziłam.
  -Wiesz... Usiądźmy- wskazałam na przewalony pień drzewa, pięć metrów, od miejsca, w którym obecnie staliśmy. Wykonaliśmy czynność i postanowiłam rozpocząć mój monolog od głośnego westchnienia.- Nie będę owijać w bawełnę. To, że jestem jeszcze zmęczona nawet wychodzi mi na dobre, bo mam obecnie wysrane na to jak się czuję, a tak to czułabym się niekomfortowo, ale... tu chodzi o moją siostrę... Powiedziała mi co się stało wczoraj, kiedy rzekomo poszliście po Rocky'ego i Ella... Riker ja naprawdę chcę ci pomóc, bo wiem, że ty ją kochasz, ale zrozum, że pocałunkiem wszystko psujesz... Van się wczoraj na ciebie wściekła. Już wie, że ją kochasz. Powiedziałyśmy jej to razem z Rydel- tu chciał mi przerwać, ale zdążył jedynie rozszerzyć oczy, bo zakryłam mu twarz ręką. Całą twarz, należy dodać.- W każdym razie chciała już wyjeżdżać. Wtedy ją zatrzymałam, powiedziałam jej, że i tak będzie musiała z tobą porozmawiać. A tutaj przyjechaliśmy w końcu po to żeby rozwiązać nasze problemy. Jednak ona nie zrobi pierwszego kroku, bo czuje się zdezorientowana i pogubiona w całej sytuacji. I tylko ty jeden możesz jej to wyjaśnić. I liczę na to, że to zrobisz, bo jeśli jeszcze raz będzie chciała wrócić do domu, to jej nie powstrzymam. Teraz twoja kolej żeby zrobić krok. Nie zmarnuj tego Rik... A teraz- to powiedziawszy, wstałam i teatralnie się przeciągnęłam.- Jeśli pozwolisz to pójdę spać, bo jestem zmęczona...
  Zostawiłam go z jego myślami na tej kłodzie, pieńku czy ki pieron to był i udałam się z powrotem pod mój ciepluchny śpiwór.

Z punktu widzenia Rikera

  Vanessa... wie... Już wie, już nie ma odwrotu, muszę z nią pogadać. Zwyczajnie muszę... Tylko jak?

Z punktu widzenia Vanessy

  Zapewne spałabym dłużej, gdyby nie ten wspaniały zapach. Ale byłam głodna! Momentalnie otworzyłam oczy i wydrapałam się namiotu, by zobaczyć skąd ów zapach pochodzi. Okazało się, że to śniadanie, które przyrządzał na Riker. W tej samej chwili skapnęłam się, że jestem z nim sam na sam, bo reszta jeszcze spała. Moją pierwszą reakcją miała być ucieczka, jednak gdy blondyn mnie zobaczył, postanowiłam nie okazywać żadnych oznak słabości ani strachu. 
  -Dzień dobry- powiedziałam i podeszłam bliżej niego.
  -Amm... Hej- odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy.
  Miałam ochotę się uśmiechnąć, poryczeć i zacząć na niego wrzeszczeć w tej samej chwili. Coś mi jednak na to nie pozwalało.
  -Co tam masz?- kiwnęłam głową w stronę jedzenia, które przyrządzał.
  -Znalazłem jakieś porzucone gniazdo pełne jajek i postanowiłem...
  -... zabić biedne, niczego niespodziewające się stworzenia?- dokończyłam za niego.
  -Teraz jak to mówisz, to mi trochę głupio, ale... Tak- odparł nieco zmieszany. Nastała minuta ciszy. On zajął się śniadaniem, a ja rozglądałam się w około, udając, że widzę coś interesującego- Słuchaj, Vanessa...- chciał rozpocząć zapewne rozmowę, która miała nas ze sobą pogodzić lub zniweczyć wszystkie szanse na zostanie choćby kolegami, ale tego się nigdy nie dowiemy, bo moja super fajna siostra postanowiła se nagle pojawić się wśród nas wraz z Rydel. Oczywiście obydwie się zorientowały, iż popełniły błąd, wychodząc na powietrze, bo wiedziały, że ja i Riker mamy pewne sprawy do załatwienia, ale tak jak ja, wiedziały również, że wchodząc z powrotem do namiotu niczego nie naprawią.
  -Yyy.. Siemka- Rydel uśmiechnęła się do nas nie śmiało.- Co robicie?
  -Riker postanowił zmarnować ostatnią szansę biednych ptaszków, które jeszcze się nie wykluły i zrobił z nich śniadanie, a ja się nawet trochę nudzę- odpowiedziałam z pogodnym uśmiechem. Zapewne Laura chciała zrobić to cicho, ale i tak usłyszałam to jej "wow" mające na celu zastąpić wyrażenie "matko, to ona aż tak się na niego wściekła?".
  -Super...- odpowiedziała Delly z udawanym entuzjazmem.- To my z Laurą właśnie miałyśmy zacząć robić jakieś jedzenie, ale skoro wy już się tym zajęliście, to my może pójdziemy sobie na spacer... gdzieś bardzo daleko...
  -...gdzie nie będziemy widzieć co robicie, ani was słyszeć- wtrąciła jej młoda.
  -Tak, właśnie. To... To chodźmy Laura na ten daleki spacer bardzo daleko.
  I poszły. Dobrze, że to zrobiły, bo tutaj tylko traciły swoją godność. Po minie Rikera mogłam wnioskować, że myśli o nich to samo. Nastała minuta ciszy (znowu), a potem blondyn jeszcze raz spróbował rozpocząć ten trudny temat.
  -Aaa.. No.. Zanim dziewczyny wstały, zaczynaliśmy rozmowę o... Tak i chciałem ją dokończyć...- oj, biedny... nawet się wysłowić nie mógł: jaka szkoda...
  -Więc?- spytałam hardo, nie odrywając moich oczu od jego.- Proszę, mów dalej.
  -Bo wiesz... To wczoraj... Ta cała sytuacja, no.. no wiesz...
  -Ta sytuacja, co mnie pocałowałeś?- spytałam, wciąż nie opuszczając wzroku.
  -Tak, ta... I ona... i ja...
  -Kochasz mnie?- miała doprawdy ogromną trudność z wypowiedzeniem tego pytania. Ta wielka gula w gardle mi nie pozwalała.
  -Ja... Wiesz, Van...
  -Kochasz czy nie?- powtórzyłam z nie mniejszą trudnością.
  -Bo ten...
  -Riker, ta rozmowa nawet nie ma sensu. Chociaż wiem co mi chcesz powiedzieć nie zrobię tego za ciebie. Przepraszam, ale jakoś nie mam ochoty tego dalej ciągnąć- to wydusiwszy, wstałam i ruszyłam w głąb lasu, w tę samą stronę co dziewczyny, wiedząc, że natknę się na nie za jednym z bliższych drzew. Tak też się stało. I dobrze, bo szybko potrzebowałam jakiegoś ramienia do wypłakania się.

~*~

Z punktu widzenia Laury
  Kolejne dni mijały dosyć szybko. Sytuacja się nie zmieniała jeśli chodzi o Rikera i Vanessę. Obydwoje byli załamani takim stanem rzeczy, ale nie potrafili ze sobą normalnie porozmawiać. Za to moje relacje z Rossem nieco się poprawiły. Byliśmy na dobrej drodze do przyjaźni. Oczywiście do czasu...
  Siedziałam sobie wtedy przed ogniskiem i smażyłam pianki, rozmawiając przy okazji z Ratliffem (już nie pamiętam na jakie tematy). W każdym razie Ross był zajęty dorzucaniem drewna do ognia i łaził tam, i z powrotem. W pewnej chwili zorientowałam się, że ognisko przygasa.
  -Ej, Ross, bo przestaje się palić- zwróciłam się do blondyna, wskazując na jarzące się pozostałości patyków i innych takich.
  -Nie ma już czego dorzucić- odrzekł. Wiedziałam, że jest gdzieś bardzo blisko, ale nie mogłam go zobaczyć przez tą ciemność (w dodatku bez okularów ani soczewek).- Oo, czekaj. Jest jeszcze jedna mała kłoda- powiedział i usłyszałam go jeszcze bliżej, a potem poczułam jak coś mnie podnosi za nogę (chorą nogę) i moja szyna wraz z kończyną znalazła się w ognisku. Rozdarłam się na całe gardło, nie mogąc wyciągnąć jej z pomiędzy zwęglonych kawałków drzewa. Jak się okazało zaczęła się nagle jarać co sparzyło mi ją jeszcze bardziej i jeszcze boleśniej. Piszczałam, krzyczałam, ryczałam z bólu i bezradności, a on co? Stał, trzymał się za głowę i kompletnie nie kwapił się by podejść i my pomóc. Dopiero Ratliff zaczął wyciągać moją kończynę z ogniska, również się przy tym parząc. Naturalnie ta sytuacja trwała ogółem góra piętnaście sekund, ale mi się to ciągnęło latami. Usłyszałam, że Riker wraz z Rockym przybiegli i z paniką w głosie zaczęli się dopytywać co się stało. Następnie dołączyły też dziewczyny.
  Dobrze, że Rik wziął ze sobą tę cegłę na wszelki wypadek, bo inaczej nie mięlibyśmy jak poinformować szpitala, że powinni po mnie przyjechać. Tak przynajmniej myślałam...
  -Ee.. Słuchajcie...- w głosie najstarszego słychać było strach.- Tu nie ma zasięgu- dokończył zdanie, którego się tak bałam!
  Ja naprawdę nie wiem, które z nich na to wpadło, ale było zwyczajnie myślącą osobą.
  -W takim razie szybko do auta z nią!
  Potem byłam podnoszona i wsadzana do auta, chyba nawet przykrywana, ale nie jestem pewna, bo zbyt byłam zajęta piszczeniem z bólu, płakaniem, no i wyzywaniem Rossa oczywiście.


~*~
Dwudziesty pierwszy rozdział za nami. Camping zepsuty, przez niefortunny wypadek, relacje Rikera i Vanessy w okropnym stanie, relacje Laury i Rossa zresztą też (będą)- zapewne się tego już domyśliliście. Ale! Ale... W przyszłym, bądź przyszłym przyszłym rozdziale coś się stanie. Coś dużego. Coś... Nie.. tego już nie mogę mówić. W każdym razie czekajcie i zostawiajcie jak najwięcej komentarzy. KOMENTARZE: czy o zbyt wiele proszę?? 

czwartek, 21 sierpnia 2014

20. "Chubby Bunny"



Z punktu widzenia Vanessy

  Staliśmy tak... Z dziesięć minut, obserwując siebie nawzajem. I zapewne stalibyśmy dłużej, gdyby nie Rocky z Ellingtonem.
  -Oo.. Co wy tu robicie?- spytał jeden z nich, taszcząc w rękach sporą część gałęzi, starych pieńków itp. Razem z Rikerm się wzdrygnęliśmy, bo prawda jest taka, że nawet ich nie zauważyliśmy.
  -My... Amm.. My właśnie.. Właśnie..- bełkotał Riker.
  -My szliśmy was szukać- dokończyłam za niego.- Długo nie wracaliście i... No- uznałam moje wyjaśnienia za skończone.
  -Aha- mruknął podejrzliwie Rocky, ale chyba kupił to co mu powiedziałam. W szczególności, że to była prawda... No, spora jej część w każdym razie.- To chodźmy już, bo oni pewnie tam trochę czekają. Do tego jeśli Laura przebywa w towarzystwie Rossa sam na sam z Rydel, to wolę ich na długo nie zostawiać, bo biedna Delly sama se nie poradzi jeśli dojdzie to kolejnej.. "sprzeczki"- to powiedziawszy oddał część badyli i reszty tego co miał w rękach Rik'owi, ja przejęłam trochę od Ratliffa (choć uważał, że nie muszę się męczyć i przez dłuższy czas nie chciał mi oddać) i ruszyliśmy z powrotem do reszty biwakowiczów. 
  Przez całą drogę próbowałam się oddzielać od Rikera barierą utworzoną z dwóch brunetów, na dodatek starałam się szybko dotrzeć do Rydel i Laury, bo wiedziałam, że one mi pomogą. A czułam się naprawdę głupio, ponieważ pogubiłam się w tym wszystkim, nie wiedziałam co miałam robić, co powiedzieć, a tym bardziej uciekałam przed Rikerem. 
  Dotarliśmy jakieś kilka minut później i co ujrzeliśmy? Rydel właśnie kończyła rozstawiać namiot, a dwójka pierwszoplanowych aktorów A&A, którzy na co dzień się nienawidzą, bawili i śmiali się w najlepsze, przy jakiś puszkach i kiełbasie. Przynajmniej ich ten biwak pogodził. Albo... przynajmniej polepszył ich stosunki, bo z nimi to różnie bywa.
  -Siemka!- przywitała nas z uśmiechem Delly.- Widzę, że nareszcie przyszliście.
  -Powiedz proszę, czy zjawisko fatamorgany jest normalną rzeczą w lesie?- poprosił ją Ell, cały czas przyglądając się tamtej najmłodszej dwójce. Wszyscy natychmiast skumaliśmy o co chodzi, a Rydel się dziwnie uśmiechnęła.
  -Mnie też to dosyć zdziwiło- przyznała.- Ani razu nie wymienili między sobą żadnych niemiłych słów.
  -Ej, to na pewno oni? Bo twarze podobne, ale reszty nie poznaję- skomentował Rocky.
  -Widzicie? Ten pomysł był naprawdę świetny!- uśmiech nie miał zamiaru zejść z twarzy blondyny.- Dzięki Riker.
  -Nie ma za co. Poza tym  to był twój pomysł- poczułam jego oddech na moim karku. Zrobiło mi się jeszcze bardziej niezręcznie (a wiedzcie, że już i tak się okropnie czułam).
  -Amm... Pójdę to odnieść- wskazałam na drewno w moich rękach i szybko odeszłam z miejsca, w którym stałam. Rzuciwszy wszystko gdzieś na środku naszego małego obozu (nie chcąc wracać w pobliże wiadomego blondyna) poszłam w stronę mojej siostry i Rossa, którzy swoją drogą wciąż się śmiali.- To co jest dziś na obiad?- spytałam ich, siadając pomiędzy nimi.
  -Nie ma- odpowiedziała mi szybko Laura.
  -Jak to nie ma?- zdziwiłam się.
  -No, bo się ściemnia. Jedyne co dzisiaj zjemy to kiełbaski z ogniska... I pianki-dodała.
  -O tak. Pianek nie może zabraknąć- zgodził się z nią Ross.
  -Super..- wysiliłam się żeby odegrać tą ekscytację.- Ale wiesz, Ross... Mogę na chwilę porwać ci Laurę?- przeszłam do sedna. Musiałam jak najszybciej z nią pogadać.
  -Tak- powiedział, a za chwilę potrząsną głową.- To znaczy... Przecież Laura może.. No, nie jestem żadnym jej.. żebyś mi ją mogła zabierać.. Wiesz... Niech robi... co chce i... Eh, nieważne- machnął ręką, po powiedzeniu tego zlepku słów, który miał uchodzić za zdanie.
  Nie zwracając na to uwagi, pociągnęłam Laurę za rękę w stronę namiotu.
  -Rydel?!- zawołałam blondynę. Zwróciła się w moją stronę.- Może niech chłopaki rozpalą ognisko, a my urządzimy namiot w środku? No wiesz, żebyśmy potem mogli tylko wskoczyć w śpiwory i pójść spać...
  -O! Racja!- zgodziła się ze mną, zapędziła braci do roboty i chwyciwszy jakąś torbę, podeszła do mnie i Laury i w trójkę zanurkowałyśmy w środek namiotu. Bez pośpiechu zaczęłyśmy wyjmować śpiwory i je rozkładać. Rożne poduszki, koce itd. również się znalazły. Panowała spokojna cisza, którą miałam przerwać, ale jeszcze nie wiedziałam jak.
  -To.. Dziewczyny.. Co tam u was?- palnęłam głupio.
  -Hmm... No, ja jestem na biwaku i puki co uważam, że był on mega genialnym pomysłem- pierwsza odpowiedziała mi Rydel, natomiast Laura spojrzała na mnie ze zdziwieniem, a jednocześnie zainteresowaniem.
  -U mnie spoko, a czemu pytasz?- zmarszczyła brwi, czekając na moją reakcję.
  -Spoko?- zanim zdążyłam coś powiedzieć, głos zabrała Delly.- Chyba lepiej niż spoko. Popatrz! Nareszcie dogadujecie się z Rossem!
  -Niby tak, ale..
  -Ale?- blondyna nie traciła entuzjazmu.- Laura... Przecież po to tu przyjechaliśmy. I się udało! I to w pierwszy dzień!
  -Oh, Rydel... Wiesz jak z nami jest... Czasami jesteśmy dla siebie mili, ale zwykle się nienawidzimy- moja siostrzyczka nie była pewna swojej relacji z Rossem: tego byłam pewna. Czego nie mogę powiedzieć o naszej Lynch'owej przyjaciółce.
  -Ale tak swobodnie się chyba jeszcze przy nim nie czułaś, nie? Dziewczyno, przecież tak się sobą zajęliście, że mnie całkowicie zignorowaliście. Kto wie, może jeszcze będziecie przyjaciółmi?
  -Może... Na razie nie jesteśmy nawet na etapie kolegów- Laura twardo upierała się przy swoim, choć na serio nie była pewna czy tak myśli. Znam moją siostrę. Czasem lepiej niż ona sama siebie zna. Ale przecież ja też miałam im coś ważnego do powiedzenia. Po to tu przyszłyśmy.
  -Słońce, wszystkie dobrze wiemy, że...
  -Riker mnie pocałował- przerwałam Rydel w połowie zdania. Choć zrobiłam to naprawdę cicho, dziewczyny i tak to usłyszały, zachłysnęły się powietrzem i natychmiast się mną zainteresowały.
  -Co?!- ton mojej siostry podskoczył najmniej o dwie oktawy.
  -Jak to?- spytała Rydel.
  -Zwyczajnie... Byliśmy w lesie i... mnie pocałował- powtórzyłam.
  -Ale co to znaczy?
  -Gdybym wiedziała, to bym wam powiedziała. Ale to było takie nagłe i  niespodziewane, i najgorsze jest to, że chyba mi się podobało- westchnęłam.- Tylko, że nie wiem... To było dziwne, sama już nie wiem co mam o tym myśleć, co o tym uważać...
  -Van?- spytała mnie Laura.- Czy ty się nie domyślasz?
  -Niby czego mam się nie domyślać?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
  -Że Riker cię kocha- tym razem głos zabrała siostra wyżej wspomnianego. 
  Ale... W sumie to wszystko by wyjaśniało.. To czemu mi nie powiedział? Dlaczego bawi się w jakieś takie podchody? Co... Co on sobie w ogóle myśli?! Że będzie mnie całował, kiedy mu się będzie chciało, a potem mnie postawi w niezręcznej sytuacji?! Debil! Zwyczajnie mnie wykorzystuje! I niby z której strony ta jego "miłość" jest prawdziwa?! Chociaż... Skąd Rydel i Laura wiedziały?... Aha, w końcu jednej to jest brat, a druga się z tą jedną kumpluje. Albo może sam jej powiedział... W każdym razie super, że dowiaduję się ostatnia! Ale czy na pewno mnie kocha?... Skoro by mnie nienawidził, to ki pieron mnie całował?! Czyli, że prawda...
  Zaczęłam zwijać jeden śpiwór z powrotem do jego poszewki.
  -Van, co robisz?- spytała mnie Laura.
  -A jak myślisz? Wracam do domu- odpowiedziałam jej.
  -Co?!
  -Czemu się dziwisz? To jakby było do przewidzenia przez te ostatnie pięć sekund... Nie chcę przebywać w otoczeniu kogoś, kto darzy mnie tak wielką miłością, że bawi się moimi uczuciami!- denerwowałam się coraz bardziej. A musicie wiedzieć, że kiedy wypowiadam słowa na głos, wzbudzają we mnie jeszcze większą furię, niż gdy o nich myślę.
  -Nie! Van, Van... Nie mów tak- Rydel próbowała mnie uspokoić.
  -Przestań. To twój brat. Zrozumiałe, że będziesz go chronić. Nie mam ci tego za złe, ale... Muszę już iść- próbowałam wstać, ale nagle coś mnie przytwierdziło to podłoża namiotu.
  -Nie pójdziesz- zaprotestowała Laura, która na mnie usiadła. Ile ona waży?!- Nie możesz iść. To ty mnie namawiałaś, żeby tu przyjechać. Poza tym jeśli teraz pojedziesz, to tylko przedłużysz sobie coś, co i tak będziesz musiała zrobić.
  -Niby co?
  -Rozmowę z Rikerem- Laura spojrzała mi głęboko w oczy.- Nessa, nie ma siły, żebyś teraz nagle oderwała swoje życie od jego życia tak na stałe. Zwyczajnie nie ma siły. Musisz się z tym pogodzić, a co gorsza zmierzyć z przyszłością. Nie zawsze jest łatwo i dobrze to wiesz. Ale najważniejsze to pokonać te trudności. Zostań.
  I zostałam... Jak mnie do tego przekonała? Odpowiedź jest bardzo prosta, zrozumiała i krótka: Nie wiem.

 Z punktu widzenia Laury

  Na całe szczęście udało mi się przekonać Vanessę, żeby się ogarnęła i nie wyjeżdżała. Następnym krokiem była rozmowa z tym blond pacanem, który miał się mnie słuchać, ale najwyraźniej to olał. Jednak trudno było teraz go tak tu wyciągnąć i pogadać na osobności. Poza tym zaczynało się ognisko, a co się za tym ciągnie, nasz konkurs "Chubby Bunny". Szkoda, że pojemność mojej szczęki do tych większych nie należy...
  -Dobra, słuchajcie. Wszyscy znają zasady, tak?- spytał Ross, rozdając nam wszystkim po paczce pianek. Przytaknęliśmy i zaczęła się zabawa.
  Pianki, paczki po nich, ślina, więcej śliny i dużo śmiechu- generalnie to nam towarzyszyło. Ale to było obrzydliwe! Znaczy nie na początku, kiedy to wszyscy konkurowaliśmy, kto zmieści więcej pianek w gębie. Wtedy jeszcze było spoko. Ale kiedy Ellington doszedł do 20 Chubby Bunny i Rocky zaczął go klepać po plecach, żeby tamten wypluł i żeby nie wyprzedził młodszego, to zaczęło się robić mało apetycznie. A jak już Ratliff to wypluł to się zaczęła jazda! Postanowił wyciągnąć i ze swojego przyjaciela pianki. I to dosłownie! Sięgał mu ręką w głąb buzi i wyciągał! Fee... Skończyło się na tym się pokłócili. 
  A Vanessa próbowała trzymać się z daleka od Rikera. Wiem... W końcu będzie musiała z nim porozmawiać, ale dobrze, że nie postanowiła zrobić tego dzisiaj. Świetnie się bawiła przy ognisku, nie wiedziała jednak jak potoczyłaby się rozmowa. Będzie jeszcze czas.
  W każdym razie mistrzem Chubby Bunny została Rydel. Tak, też mnie to zaskoczyło.
~*~
  Tak, tak, wiem... Ten rozdział jest beznadziejny. I nie piszę tego po to, żeby mieć potem pod rozdziałem komy, mówiące "wcale nie", "nie gadaj głupot" itp. I na serio nie chcę żebyście tak pisali. Prawda jest najważniejsza. A jest ona taka, że pisałam ten rozdział późno i na szybko. Więc jest w cholerę powtórzeń, pewnie i błędów i tych tamtych... Przepraszam za to, że może wyobrażaliście sobie co innego. Naprawdę też sobie wyobrażałam co innego, ale to było jak pisałam tamten rozdział. Że będzie Chubby Bunny i będzie śmiesznie itd., a tym czasem wzmianka o tej zabawie jest prawie żadna. Tytuł jest jaki jest, lecz na serio akcja opiera się na Vanessie i Rikerze. Główinie Vanessie... Więc przepraszam. Może w następnym rozdziale dam jakiś bonus na przeprosiny, ale to może, bo mam taką sklerozę, że se mogę zapomnieć. 

A teraz dla tych wszystkich, którzy tak jak ja idą teraz spać: DOBRANOC! :* 

wtorek, 12 sierpnia 2014

19."The memories came back."


  Z punktu widzenia Laury

  -Szybciej! Szybciej!- Vanessa mnie pospieszała. 
  -Kurde, uspokój się! Jak się spakuję, to się spakuję- z nią się nie da wytrzymać! Eh...- Samochód nie zając, nie ucieknie- dodałam dla efektu.
  -A żebyś się nie zdziwiła- zaśmiała się starsza i zarzuciwszy swój podróżny plecak na plecy, wybiegła z pokoju. No! Nareszcie mogę się spakować w ciszy.
  Zajęło mi to około dziesięć minut. Na końcu jeszcze sprawdziłam czy wszystko umieściłam w torbie. W końcu jak się jedzie na biwak na pięć dni, to lepiej nic nie zapomnieć. 
  -Wszystko!- z uśmiechem zbiegłam na dół. Przy okazji zauważyłam jak Vanessa z Rikerem na siebie wpadają. Ona się lekko przestraszyła, a on delikatnie przejechał jej po przedramieniu i przeprosił. Ich stosunki się znacznie poprawiają. Kto wie, może coś będzie z tego biwaku. Znaczy nie zapowiada się, że my z Rossem się polubimy. Nie! Ale może się mniej będziemy nienawidzić.
  -Gotowi?- usłyszałam Rydel.
  -Ja tak!- podniosłam rękę do góry.
  -Ja też- to zdanie razem powiedzieli najstarsi przedstawiciele naszego gatunku. Ej, zaczynam się ich bać...
  -Gotowy!- Ratliff, wraz z Rocky'm zeskoczyli ze schodów.- ..wi! Gotowi!- poprawił, spoglądając na drugiego bruneta. Rydel zaczęła czegoś między nami szukać.
  -Ross?!- krzyknęła w stronę pierwszego piętra. W takim razie 'kogoś' nie 'czegoś'. Usłyszeliśmy szybkie kroki.
  -Jestem!- blondyn pojawił się na dole.
  -Świetnie!- Delly się rozpromieniła. Zmierzaliśmy w stronę wyjścia. Tuż przed drzwiami dziewczyna nas zatrzymała.- Pamiętacie co ustaliliśmy- zamachała nam przed twarzą pustym kartonem. Racja... Bez telefonów. Wszyscy powrzucaliśmy nasze komóry, zapełniając pudełko. Tylko Ross się wahał.
  -Ale... Musimy?... Chyba ktoś powinien mieć telefon na wypadek... Pożaru, albo gdybyśmy potrzebowali karetkę czy...
  -Nie wysilaj się, Riker już zabrał, przecież wiesz- odpowiedziała mu blondyna.
  -Tak. Cegłę z Biedry- brązowooki spojrzał w niebo.
  -Ale za to pancerną i nie do zajumania- jego siostra posłała mu szeroki uśmiech.
  -A do tego mamy pewność, że nikt nie użyje neta- dodał Riker.- No, młody.. Wrzucaj!- zachęcił brata, na co ten jeszcze na chwilę spojrzał na telefon, na pożegnanie go pocałował i oddał kartonowi.
  -Woo! Jedziemy na podbój świata!- zaśmiała się Vanessa.
  -Jedziemy do lasu- przypomniałam jej.
  -To jedziemy na podbój dżungli!
  -Lasu..
  -Lasu, zadowolona?- spytała mnie lekko zniechęcona. Przytaknęłam i wyszliśmy.
  Jako, że auto jest siedmioosobowe, wszyscy zmieściliśmy się w nim wszyscy bez problemów. Podróż zajęła nam dłuższy czas. Jechaliśmy do lasu i do tego na takie zadupie! A żeby było jeszcze śmieszniej ci wszyscy debile zaczęli się wydurniać, auto się mega nagrzało, a mi się chciało rzygać. Znakomita podróż!
  Dojechaliśmy gdzieś w południe, może lekko po... Wysiedliśmy i pierwsze co zaczęliśmy robić to rozbijanie biwaku, bo oczywiście wszyscy mówili, że wieczorem to nie, bo będzie ciemno. Dodawali, że chcą zrobić ognisko, ale ja wiedziałam, że tak na serio to się boją. W każdym razie nasza super pięcioosobowa budka z materiału oczywiście sprawiła parę problemów. I kłótni...
  -Zamknij mordę i weź to wreszcie podaj idioto!- usłyszałam krzyk Vanessy.
  -Może nie tym tonem co?!- odkrzykną Riker.
  -A ty to niby jakim tonem?!
  -Norma..! Normalnym- powiedział ni stąd ni zowąd spokojnie. Uff.. Nareszcie przestają na siebie krzyczeć, bo zaraz będzie godzina jak zaczęli.
  -Dobra, słuchajcie, przestańcie w końcu- poprosił ich Ross.
  -Nie wtrącaj się młody!- fuknęła Van.- Znając życie ty i Laura za chwilę też rozpętacie piekło!
  -Ej, ej.. My nie rozpętujemy piekła!- zaprotestował Riker.
  -Cicho bądź, nie z tobą teraz gadam!- moja siostra nawet mnie już zaczęła wkurzać, co się zdarza... często...
  -Nessa może już dość?- zaczęłam prosząco.- Ross ma rację, nie ma sensu się kłócić, bo i tak wam to nic nie da. Przecież przyjechaliśmy tu po to żeby się pogodzić, prawda Riker?- spytałam blondyna.- Czy to nie był twój pomysł?
   Brązowooki spuścił głowę, a następnie wzdychając, spojrzał w niebo.
  -Tak, to był mój pomysł- przyznał mi rację.
  -Właśnie. A czy to nie ty Van mówiłaś mi, żeby dać im wszystkim drugą szansę?- skierowałam się w stronę siostry.
  -No... Mówiłam- przewróciła oczami.
  -To dajcie wreszcie spokój!- rozkazałam im i jako jedyna kontynuowałam rozbijanie namiotu. Eh, z nimi to jak z dziećmi!
  
Z punktu widzenia Vanessy

   Dlaczego ona musiała mieć rację?... Wiem, że sama powiedziałam jej żeby dała drugą szansę. Sama też chciałam. Ale to nie moja wina, że ten jełop jej nie wykorzystał! Błagam! Jak się prosi o pomoc, a w zamian otrzymuje się chamską odzywkę, to niby co się powinno zrobić, zostawić to tak? Wątpię... Dobra, fakt, że Riker powiedział "pięć sekund", ale usłyszałam "pierdol się"... Może faktycznie powinnam pierwsza przeprosić...
  Patrzyłam tak na Laurę- jak rozbija sama namiot, a potem podchodzi do niej Ross z Rydel i jej pomagają. Za to ja czułam się samotna. Zaraz po naszej kłótni Riker polazł głębiej w las pod pretekstem, że idzie po Rocky'ego i Ratliffa (którzy poleźli po drewno na opał), bo coś długo nie wracają. Ruszyłam za nim.
  -Riker!- wołałam, ponieważ był z dwadzieścia metrów przede mną.- Riker!- czy on jest głupi, głuchy.. mogłam tylko snuć myśli na ten temat- Rik!- powtórzyłam i wreszcie się obrócił.
  -Tak?- spytał mało przyjemnym tonem.
  -Musimy porozmawiać- westchnęłam, stając w miejscu.
  -Fajnie- jego obojętny ton doprowadzał mnie do szału, ale mimo tego podeszłam do niego.
  -Wiesz... Bo ja chciałam... Ja..- spojrzałam mu głęboko w oczy.- Chciałam przeprosić...
  
Z punktu widzenia Rikera

  Patrzyła tak na mnie, a jej tak niedawno syczący, opryskliwy i zwyczajnie chamski ton zamienił się w ciche jąkanie. Nie potrafiła się wysłowić, ale gdy już powiedziała co powiedzieć miała, zrozumiałem czemu było to takie dla niej trudne. A z doświadczenia wiem, że Vanessa nie lubi mieć ostatniego słowa, jeśli ma nim być "przepraszam"... (No, bo zwykle musi mieć ostatnie słowo...) Ale to, że się dla mnie tak wysiliła... 
  -Riker?- ponownie usłyszałem jak do mnie mówi.- Wiesz co? Nie chcesz przyjąć tych przeprosin, to nie! Cofam je! Co to w ogóle za tupet, też byłeś winny! Jesteś winny, a to, że nie potrafisz...- tu jej przerwałem. Pocałunkiem. 
  
Z punktu widzenia Vanessy

  Stałam tak i czekałam aż coś powie, ale ten pajac nie miał zamiaru zabrać głosu. Może myślał, że jeszcze przed nim uklęknę, zacznę całować mu stopy albo zaśpiewam balladę, żeby tylko mi wybaczył?! Przeprosiłam pierwsza, ale on też powinien!
  -Riker?- chciałam mu dać ostatnią szansę, ale on miał to chyba w dupie. Fajnie! Dobra!- Wiesz co? Nie chcesz przyjąć tych przeprosin, to nie! Cofam je! Co to w ogóle za tupet, też byłeś winny!- zaraz, zaraz: on wciąż jest winny.- Jesteś winny, a to, że nie potrafisz...- nie dane mi było dokończyć, togo co powiedzieć chciałam, ponieważ nagle poczułam na moich ustach cudze wargi. 

  -Czy ja coś przegapiłam?- spytałam.
  -Słucham?- zdziwił się blondyn.- Co byś miała przegapić?
  -Czyli co? Tak nagle zamierzasz być dla mnie miły?...Przegapiłam coś?- po raz kolejny zadałam pytanie.
  Nie doczekałam się odpowiedzi. Nie chciał mi odpowiedzieć? Co jest z tym kolesiem nie tak?
  Wygramoliłam się z łóżka i podeszłam do drzwi od wejścia do pokoju. Sięgnęłam za klamkę, gdy usłyszałam głos blondyna.
  -Vanessa poczekaj- nakazał mi. Chociaż w sumie to proszącym tonem.
  -Stoję i czekam... na wyjaśnienia- rzekłam, odwracając się do niego przodem.
   Wstał, podszedł do mnie i ni stąd, ni zowąd, tak bezceremonialnie, tak po prostu mnie pocałował.~
    Wspomnienia wróciły. Natychmiast się od niego oderwałam. Co czułam? Nie wiem, ale to coś sprawiło, że nie mogłam uciec (co bardzo chciałam zrobić), a moja ręka mechanicznie powędrowała na usta i dotknęła miejsce, w który znajdowały się przed chwilą wargi Rikera. 

  Z punktu widzenia Laury

  -Debilny namiot!- wrzasnęłam. Już nie mogłam wytrzymać. Usłyszałam za sobą cichy chichot, który jak się potem zorientowałam należał do Rossa.
  -A co on ci zrobił?- spytał mnie rozbawiony.
  -Zamknij się- rzuciłam.- Ciebie i Rydel ten namiot lubi, ale mnie nie, dlatego nie chce się pajac rozłożyć!- naburmuszona usiadłam na pieńku.
  -Laura, spokojnie. Chodź mi pomóc z jedzeniem, a Ross cię zastąpi- zaproponowała Rydel, rozpakowująca już jakieś garnuszki i puszki z czym co miało być niby jedzeniem. Właśnie: niby...
  Podeszłam do blondyny, mijając się z jej bratem, który jakąś minutę później zastąpił moje miejsce: pieniek. 
  -Widzisz, to nie takie proste- powiedziałam mu, wzruszając ramionami. Moja przyjaciółka tylko spojrzała ku niebu i zamieniła się z blondynem czynnościami. Teraz to my mieliśmy zająć się jedzeniem, a ona rozstawiała namiot.
  -O nie...- mruknęłam, gdy zabraliśmy się z Rossem do roboty.
  -Co?- spytał głupio.
  -Znów jesteśmy razem w kuchni...- mruknęłam, a on podniósł brew.- No może nie takiej kuchni, kuchni, ale wiesz... Robimy jedzenie, nie?
  -Więc...?- zmrużył oczy.
  -Ostatnio kiedy zajmowaliśmy się żarciem, skończyło się tym!- wskazałam na nogę w szynie.
    Ross otworzył usta, z których dobyło się ciche "aa" i zaczął się rozglądać w około. Zorientowałam się o co mu chodziło, gdy zobaczyłam jak odłożył wszystkie noże i inne sztućce na jakąś kłodę parę metrów od naszego biwaku.
  -Już. Teraz już żaden śmiercionośny nóż, ani uzbrojony widelec cię nie zaatakuje- uśmiechnął się do mnie.
  -A łyżka?- spytałam poważnie z podniesionymi brwiami.
  -Co prawda nie wiem jak można se wbić łyżkę do ciała, ale i ona ci nic nie zrobi... To co? Masz jakiś pomysł na obiad?- zmienił temat.
  -Można by zrobić... Co mamy dostępne?
  -Hmm... Jakąś fasolkę w puszce, drugą fasolkę w puszce, zupę pomidorową w puszce... W sumie osiem takich zup i kilka jakiś grzybowych: Riker się ucieszy! Oprócz tego.. No popatrz: fasolka w puszce!- uśmiechnął się tryumfalnie wskazując na kolejny nabytek.- I jeszcze... O! Szalejemy! Mamy ananasy w puszcze i brzoskwinie w puszcze... Razem dziesięć puszek. Jeszcze są jakieś kiełbaski, które szybko trzeba zjeść, dużo wody, parę soków, jeszcze kilka puszek, suszona wołowina- wyliczał oglądając co kolejny torby i plecaki.
  -Zdaję mi się, że przyjechaliśmy tu na pięć dni, a nie zamieszkać- wtrąciłam.
  -Rydel?- Ross puścił moją uwagę mimo uszu, zwracając się do siostry.
  -No?- spytała, odrywając wzrok od prawie rozłożonego namiotu. Nie, no, szacun!
  -Nie uważasz, że to nam się przeje?- spytał, wskazując na puszki. Blondyna zaprzeczyła.- Ok... W takim razie patrzymy dalej... Jest więcej suszonej wołowiny i... Yey! Znalazłem torbę z przysmakami!- ucieszył się.- A więc tak. Mamy tu orzeszki, pistacje: o super, uwielbiam..! Wracając.. Jeszcze orzeszki, jakieś chrupki, chipsy i uuu! Chubby Bunny: coś na ognisko. Zrobimy konkurs [...]
  W każdym razie jedzenia było dużo! Nie będę zanudzać tutaj jego ilością, bo... Eh, sama mam już dość... Ale wiem przynajmniej co będzie na obiad. Fasola w puszce!

~*~
  Pojechali na biwak i... tak... No, sami wiecie jak się to potoczyło. Od razu wam zdradzę, że w następnym rozdziale będzie (jak to już Ross wspomniał) konkurs na Chubby Bunny. Nie wiem jeszcze jak się to potoczy, ale w planach mam, że wyjdzie nawet spoko- yyy.. tak myślę... 
  A co do Rikessy (że już ich tak skromnie nazwę- MOJE OPOWIADANIE: MOGĘ WSZYSTKO XD, poza tym się już całowali...) co myślicie? Co się stanie? Co z ich relacjami? Czy będą razem, czy się znienawidzą? Dowiecie się w następnym rozdziale- ZAPRASZAM :)

piątek, 1 sierpnia 2014

18."I think... I think Delly's right..."



Z punktu widzenia Laury

  Okazało się, że wypuścili mnie dopiero dwa dni później, bo miałam coś tam z kością, bo nóż coś tam, coś tam. W każdym razie DWA DNI PÓŹNIEJ, czaicie to?! Okropne czterdzieści godzin. Chyba najgorsze w całym moim życiu. No... W każdym razie najnudniejsze. Założyli mi szynę i pozwolili opuścić szpital.
  Gdy wyszłam, byłam taka podjarana, bo po pierwsze Rydel miała dla mnie jakąś niespodziankę, poza tym dali mi jakieś leki, na ból i... chyba trochę przesadzili z jedną dawką. W każdym razie cieszyło mnie nawet to, że zobaczę Lynchów. Tak- ta dawka była zdecydowanie zbyt wielka.
  -Uważaj..
  -Ał!- jęknęłam, potykając się o jeden ze schodów, prowadzących do drzwi domu.
  -Mówiłem żebyś uważała- powiedział Riker, który mnie podtrzymywał. Vanessa, która wypakowywała moje walizki, (nie wiadomo było ile zostanę w szpitalu, więc się zabezpieczyłam) przypatrywała się temu z podniesioną brwią.
  -Dobra, dobra- machnęłam ręką, którą nie opierałam się na blondynie.- Zwykłe potknięcie. 
  Weszliśmy do domu, a tam co?
  -Kurde, ile nas nie było?- spytała lekko poddenerwowana Rydel.- Przepraszam bardzo, ale to, że spędziłam z Vanessą cały wczorajszy i dzisiejszy dzień u Laury w szpitalu, nie znaczy, że możecie se robić burdel w domu. Może jeszcze myślicie, że ja to posprzątam?!
  -No.. W zasadzie- zaczął Ratliff, który grzebał w wielkiej pace z chipsami i gapił się nieustannie w TV.
  -Ooo, nie! Tak nie będzie!- widocznie to lekceważenie od nich bijące jeszcze bardziej rozeźliło blondynę.
  -Chłopaki, przecież mówiłem wam, że jak pojadę po dziewczyny to macie tu ogarnąć, bo będzie zadyma- Riker złapał się za głowę.
  -Zadyma?!- powtórzyła Rydel z irytacją w głosie.- Nie, no skądże! Bo to takie dziwne, że bym się na was wydarła za ten syf! Dosyć tego! Nie zniosę was więcej! Was, tego bałaganu i to, że macie na wszystko wysrane! Ogłaszam naradę rodzinną!- krzyknęła, już cała czerwona na twarzy.
  -Wow, tu nie było..
  -NARADĘ RODZINNĄ!- powtórzyła, przerywając Rocky'emu.
  Okazało się, że razem z Vanessą (jako, iż obecnie tu mieszkamy) również uczestniczymy w tej ważnej konwersacji. Usiedliśmy wszyscy w salonie i Delly rozpoczęła.
  -Jako, że mnie olewacie tak równo, jak i moją pracę. Głosuję za tym abyście opuścili ten dom na czas nieokreślony- nie no spoko. Dziwnie się zapowiadało...
  -Co?- pisną Ross.- Przecież nie możesz mnie wyrzu.. nas wyrzucić z naszego własnego domu!
  -Owszem, mogę- odparła już spokojniej brązowooka.
  -I, że co niby? Że ty i Vanessa z Laurą se zostaniecie, a my będziemy mieli na ulicy mieszkać?!- kontynuował swój sprzeciw. Ale szacun za to, że użył naszych imion.
  -Nie bój się, nic nam się nie stanie. Bez ciebie nie damy rady wbić sobie noża do nóg- dogryzła mu Nessa jadowitym tonem. Dałam jej sójkę w bok, ale mogła to różnie odebrać, ponieważ się uśmiechałam. Ross przewrócił oczami, a Rydel złapała się za głowę.
  -Przecież już mówił, że to nie jego wina- Rocky staną w obronie młodszego brata.
  -Ehem!- zakpiła moja siostra.
  -Chyba pow..
  -Dzięki Rocky, ale sam se poradzę- Ross przerwał bratu, gdy ten znów chciał coś dodać.
  -Wiesz co? Ja ci chciałem tylko pomóc- oburzył się brunet.
  -Uważaj Rocky. Z Laurą też tak było na początku. Chciała pomóc, a potem co? Miała sztućca w łydce- Van nie dawała za wygraną.
  -Weź się wysil na orginalność- parsknął ten blond jełop.
  -Hej, hej! Przecież sam wiesz jak było- stanęłam po stronie starszej.
  -Zamknij się Marano! I tak nikt cię nie słucha!- już nawet nie wiem kto to powiedział, ale rozwścieczył mnie tym tak jak Rydel 'porządkiem' panującym w domu.
  -Bo?! Moje zdanie liczy się tak..
  -Blee, blee, blee... Jak już mówiłem nikt cię nie słucha- teraz byłam na 100% pewna, że to mój najwspanialszy z przyjaciół.
  -Pokolenie debili takich jak ty to mnie nie słucha. To zrozumiałe- fuknęłam.
  -Tak. Bo jesteś z jeszcze niższej sfery- uśmiechnął się jadowicie.
  -Jeszcze jedno słowo, a zabraknie ci rączek- wysyczała Vanessa.
  -Oho!- Ross udał przestraszonego, a wtedy zobaczyłam jak ciemne loki mojej siostry przelatują przez pokój i rzucają się Lynchowi na plecy. Rocky próbował ściągnąć ją z blondyna, ale ona się szarpała, a kiedy pisnęła, zorientowałam się, że i on ją targa. Z nogą w szynie wleciałam gdzieś między nich. Czułam pazury na mojej twarzy, dłonie, które próbują mnie oderwać od kogoś, kogo zwyczajnie biłam i krew (bo se rozgryzłam wargę).
  W pewnym momencie ktoś mnie odciągnął. Okazało się, że to Ratliff. Chciałam mu się wyrwać, ale kiedy ogarnęłam, że Riker odciągnął Vanessę, to zaprzestałam, ponieważ to jej zamierzałam pomóc. Następnie ujrzałam, że Rydel wygląda jakby się rozchorowała w te pięć minut.
  -Uspokójcie się wszyscy!- doszedł mnie krzyk Rikera. Na prawdę zareagował zaraz po tym jak nas odciągnęli od siebie.- Zachowujecie się jak dzieci!- Vanessa chciała to skomentować, nawet już otworzyła buzię, ale Riker (który swoją drogą wciąż trzymał ją w pasie) jej nie pozwolił.- Rzucacie się na siebie, pyskujecie do siebie, a Rydel się przez was zaraz pochoruje!...- tu ucichł na jakieś dziesięć sekund.- Myślę... Myślę, że Delly ma rację...
  -Czyli chcesz, żebyśmy trafili na ulicę?- spytał niedowierzająco Ross.
  -Nie.. I tu nawet nie chodzi o to, że bałaganimy... Musimy się w końcu dogadać- to powiedziawszy, spojrzał Vanessie na sekundę prosto w oczy.- To za długo trwa. Ta nasz cała kłótnia. Bo właściwie o co my się kłócimy?
  -Właściwie to powodów jest sporo- odpowiedziałam, bo w tej sprawie nie mogłam milczeć.- Tak, wiem, że właśnie starasz się wszystko naprawić Riker, ale to co przydarzyło mi się w trzeciej klasie... Tego się nie da wybaczyć- dopowiedziałam i wybiegłam do pokoju Rydel.
  Wbiegłam, rzuciłam się na łóżko i się najzwyczajniej na świecie popłakałam. Po prostu- wróciły wspomnienia... 
  Z jakąś godzinę później usłyszałam kroki, a następnie poczułam ciepłą dłoń Nessy, gładzącą mój policzek.
  -Lepiej ci już?- spytała z troską. Powoli przytaknęłam głową.- To co mówiłaś nim wyszłaś...- westchnęła, a ja czułam, że zaraz powie mi coś, czego wcale nie chcę usłyszeć.- To co mówiłaś to prawda. Nie da się zapomnieć... A szczególnie w twoim przypadku, bo mi Riker nigdy aż takiego świństwa nie zrobił, ale rozmawialiśmy jak wybiegłaś... Rozmawialiśmy bardzo długo i uzgodniliśmy, że lepiej będzie pojechać.
  Wspaniale!- mam nadzieję, że ironię czujecie.
  -Ale Van..
  -Laura, czy to nie ty mówiłaś mi, że warto dawać drugą szansę?- siostra nie dawała mi dojść do słowa.
  -Tak, ale..
  -Do skorzystaj z własnej rady- znów nie pozwoliła mi nic powiedzieć.- Co nam szkodzi? Poza tym Rydel na tym zależy. Bardzo...
  No więc zgodziłam się. Dla Rydel i dla Vanessy.
*
  To jest taki jakby wstęp do przyszłych rozdziałów. Albo rozdziału- jeszcze nie wiem. W każdym razie: Jak myślicie, co się stanie w przyszłym rozdziale? Co zrobią, żeby spróbować naprawić relacje? I najważniejsze: Czy naprawią w ogóle te relacje? 
To wszystko w przyszłym rozdziale. Zapraszam ;)