-C..Co zrobisz?- wykrztusiłam, kiedy jej odpowiedź dotarła do mnie na poważnie.
-USUNĘ TO COŚ- powtórzyła, podkreślając dokładnie każde słowo i każdą literkę.
-Laura... Dobra, wiem, że możesz się bać, ale.. Aborcja? To jest to samo co morderstwo... Albo nawet bardziej okrutne..
-A czy pozostaje mi coś innego?! Bo niby jak ty to sobie wyobrażasz?!
Zapewne najlepiej będzie jak zacznę paradować po tych wszystkich
dywanach w sukniach ciążowych i będę promować projektantów szyjących dla
przyszłych mam! Nawet jak pomyślę o tym, że mam być matką, że to coś
będzie mnie tak nazywać... Eh, nie mam na to siły- wstała z kanapy,
postawiła kubek na stoliku i zaczęła iść w stronę schodów na pierwsze
piętro.
-Co robisz?- zapytałam ją.
-Chcę to już mieć za sobą. Chcę żeby te najgorsze chwile mojego życia
już minęły. Po prostu ni..- tu przerwało jej głośnie "DING-DONG!".- Idź
otwórz. Ja muszę zadzwonić do doktora i umówić się na wizytę, żeby się
TEGO pozbyć.
Z punktu widzenia Laury:
Weszłam na górę i poszłam do mojego pokoju. Zamykając drzwi, usłyszałam
głos Vanessy rozmawiającej z naszym gościem. Cóż.. jej gościem. Nie mam
ochoty na niczyje wizyty. Podeszłam do szafki przy moim łóżku i
otworzyłam środkową szufladę, w której trzymałam bieliznę. Zaczęłam
grzebać między majtkami, aż natrafiłam na niewielkie, kartonowe pudełko.
Wyciągnęłam z niego długi patyczek i instrukcję. Nie chciałam tego
robić, bo wiedziałam, że diagnoza i tak już została stwierdzona. Klamka
zapadła. Właściwie sikanie na patyk było bezsensowne, ale byłam tak
zrozpaczona! Tak bardzo chciałam zobaczyć wynik negatywny! Poszłam do
łazienki wykonać test.
Z punktu widzenia Vanessy:
-Cześć Rydel- przywitałam się z blondynką, stojącą przy drzwiach. Jej
wielkiego uśmiechu nie dało się chyba odlepić od tej wesołej twarzy.
Wykonałam ręką ruch, mówiący, iż zapraszam ją do środka.
-Hej- przywitała się.- Coś taka markotna?- pogłaskała mnie po ramieniu,
próbując dodać otuchy. Tylko, że to nie ja jej potrzebowałam
najbardziej.
-Amm... Laura nie czuje się najlepiej- powiedziałam.
-Oo... Wciąż?- spytała z niepokojem. No tak... Siostra pierwszy raz
wymiotowała u nich w domu jak wpadłyśmy z wizytą. Dokładnie trzy dni
temu.- Może to coś poważnego. Najlepiej gdyby zbadał ją lekarz-
stwierdziła, a mnie aż przeszły dreszcze.
-W zasadzie byłyśmy dziś rano..
-I co?- przerwała mi, nim zdążyłam dokończyć.
-Laura jest po prostu chora- skłamałam.
-Ale wyjdzie z tego?- dopytała brązowooka.
-No wiesz... Okaże się niedługo- to już nie było kłamstwem.
-Jak to? Czyli wcale nie jest tak zwyczajnie chora, skoro może nie wyzdrowieć.
-Amm... Wiesz. Po prostu będzie musiała wrócić do szpitala. Na jeszcze
jedną wizytę, a potem wszystko będzie jak dawniej- wydusiłam. Wcale nie
będzie jak dawniej. Moja siostra albo urodzi dziecko, albo do końca
życia będzie żyć z myślą, że owe dziecko zabiła z własnej woli.
-Aha.. Jakoś dziwnie się zachowujesz. I jesteś okropnie blada. To zaraźliwe?
-Nie- pokręciłam głową i lekko się uśmiechnęłam. Oczywiście uśmiech był wymuszony.
-A myślisz, że mogę do niej pójść?
-W tej chwili to chyba nie najlepszy pomysł- zaprotestowałam.- Może.. Pomówmy o czymś innym. Proszę...
Rydel usiadła na kanapie, a ja na fotelu naprzeciwko.
-Skoro chcesz. To... Jak tam u ciebie i Rikera?- zmieniła temat.
-W zasadzie trochę mnie zdziwiło, że przez te prawie dwa miesiące nie
mięliśmy jeszcze ani jednej kłótni- odpowiedziałam, po chwili
zastanowienia.
-Jak ci coś powiem, to się nie obrazisz?- spytała z lekkim wstydem w głosie.
-Wierz mi, czuję się dziś tak podle, że już gorzej być nie może- stwierdziłam.
-Dobra.. Ten brak kłótni to mi jest na rękę, bo się założyłam z Rockym
kiedy się pierwszy raz ostro pożrecie. I nie obraziłabym się gdybyś
wytrwała do końca tego miesiąca- wyznała.
-O ile się założyliście?
-O stówkę. Rocky uznał, że nie wytrzymacie trzech miesięcy, a ja
powiedziałam, że na wierzę, że dwa wytrzymacie i wtedy on zaprzeczył, no
i.. się założyliśmy.
-Ale czy to nie jest
niedozwolone, żeby się ze mną kontaktować w takich sprawach? No wiesz,
teraz będę się starała nie kłócić z Rikiem, żebyś wygrała.
-Trochę wbrew zasadom, ale... zasady są po to by je łamać, nie?- zaśmiała się.
-Rydel! Nie znałam cię od tej strony- pierwszy raz się dziś szczerze uśmiechnęłam.
-Nie znasz mnie od wielu stron, ale mamy jeszcze dużo czasu żeby się poznać. Całe życie, prawda?- zachichotała. Przytaknęłam.
-Dobra, muszę iść do toalety- wstała z kanapy i odwróciła się w stronę łazienki.
-Nie! Tak jest nieczynna. Bo jeden z tych przebrzydłych kocurów ciotki
Polly wrzucił do niej rolkę papieru toaletowego, a potem ciotka przez
przypadek spuściła wodę.. A przynajmniej do takiej wersji się przyznaje.
Idź na górę do mojej i Laury toalety- poinformowałam ją i wskazałam w
stronę schodów.- Pierwsze drzwi na lewo.
-Pamiętam- posłała mi uśmiech i zniknęła na górze.
Z punktu widzenia Rydel:
Znalazłszy się na górze, wybrałam pierwsze z trzech drzwi. Był to pokój
Nessy. Drugie, te nieco dalej to wejście do królestwa Laury, a trzecie-
sypialnie gościnna. Teraz, zaraz za drzwiami skręciłam w prawo,
natykając się na kolejne, z napisem "Łazienka tylko dla upoważnionych".
Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
Po
załatwieniu moich fizjologicznych potrzeb- tak dopiero wtedy-
zorientowałam się, iż kibelek nie jest zaopatrzony w papier ani żadne
chusteczki. Nienawistnie spojrzałam w stronę kosza, w którym było ich
pełno. I coś dziwnego przykuło moją uwagę. Długie, białe... Szanująca
się dziewczyna (w zasadzie to już kobieta) w moim wieku wie co to
takiego. Tylko co to robi w domu u sióstr Marano? Zapomniawszy, że
ładnie mówiąc się nie powycierałam w wiadomym miejscu, naciągnęłam
spodnie na tyłek i przykucnęłam przy koszu. Chwyciłam patyczek i
spojrzałam na wyrzuconą obok instrukcję. Test był pozytywny.
Zachłysnęłam się powietrzem, bo byłam pewna do kogo owy test należał.
Z punktu widzenia Vanessy:
Siedziałam na fotelu i czekałam aż Rydel wróci, próbując się pozbyć
wszystkich negatywnych myśli z mózgu. Nie chciałam się teraz zamartwiać.
Jeszcze przyjdzie na to pora.
W końcu Delly zbiegła na dół. Tylko, że nie promieniała już radością jak przedtem, a w ręku trzymała jakąś białą rzecz.
-Rydel, co ty...- zaczęłam zadawać pytanie, ale ona mi przerwała.
-Nie zgrywaj głupiej, Vanessa. Bardzo dobrze wiesz co to. I wiesz, że
wynik jest pozytywny. A skąd to wiesz? Bo on należy do ciebie-
powiedziała, przybliżając patyk w moją stronę.
-Eee...- zatkało mnie.- Po pierwsze: wyrzuć to, bo strasznie cuchnie, po
drugie: nie grzebie się w cudzych śmieciach, a po trze...
-Przestań, dobrze?- spytała teraz już smutna. Oklapła na kanapę i
spuściła głowę.- Czemu mi nie powiedziałaś, że jesteś w ciąży? Przecież
się przyjaźnimy. Poza tym, Van, czy ty wiesz co to znaczy? To było
bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony. Z waszej strony. Rodzice nie
uczyli cię o antykoncepcji? Bo szczerze powiedziawszy nas tak, ale
zawiodłam się na Rikerze. W końcu jako facet powinien...
-Rydel przystopuj trochę, ok? Ja nawet nie spałam jeszcze z Rikerem. Z
nikim nigdy nie spałam. I wierz mi jak już, to na pewno bym się
zabezpieczyła.
-Czyli mówisz, że..- wciągnęła
mocno powietrze nosem i przyłożyła rękę do ust. Już wiedziała. W końcu w
tym domu mieszkam tylko ja i Laura. Ciotki Polly nie liczę, bo babie
stuknęła już sześćdziesiątka. Do tego Delly do najgłupszych nie należy.-
Laura...To.. to dlatego tak wymiotowała... Ale... jak to w ogóle
możliwe?
-Wiem- powiedziałam. Co dałoby mi
udawanie, że to nie Laura. Rydel wie. Nie ma sensu teraz zgrywać głupiej
i kłamać.- Jest taka młoda. Jej kariera dopiero się rozpoczęła. Nawet
nie może prawnie pić, a co dopiero mieć dziecko- wykrztusiłam, a po moim
policzku potoczyła się łza.- Jest taka młoda- powtórzyłam.- Zbyt młoda.
-A on?- spytała Rydel.- Bo z tego co mnie uczyli, potrzebne są dwie osoby: ona i on. Więc... kto to 'on'?
-Laura...
-Nie chce powiedzieć? Może się boi? A może została zgwałcona?
-Przestań. Wie kto jest ojcem. I ja też wiem- wyznałam. Delly
wyczekująco się we mnie wpatrywała.- Ale zabroniłam jej komukolwiek
mówić. Nawet o ciąży. Jeszcze za wcześnie. Ty się dowiedziałaś przez
przypadek, a nie powinnaś była.
-Jednak się dowiedziałam. Więc czemu nie mogę dowiedzieć się też nazwiska ojca?- spytała rozkojarzona.
-Bo to by jeszcze bardziej skomplikowało wszystko. Dopiero co się
dowiedziałyśmy, że Laura jest... jest w ciąży. Całkowicie się załamała,
nie wie co ma ze sobą zrobić, nie chce powiedzieć ojcu. Nie chce żeby
ktokolwiek znał jego imię- tłumaczyłam.
-Jak to? I.. i 'on' nigdy się nie dowie? Ale przecież... Jeśli ma nie taką grupę krwi, to będą potrzebowali i jego, a wtedy...
-Nie będą potrzebowali- szepnęłam.
-Co znaczy "nie będą potrzebowali"?
-Laura chce usunąć ciążę- powiedziałam. Rydel wytrzeszczyła oczy.
-U.. usunąć? Ale to przecież.. to nieludzkie- wykrztusiła.
-Uważam tak samo. Ale ona nie chce tego dziecka. Co innego może zrobić?
Spójrzmy prawdzie w oczy: jeśli tego nie zrobi, to zepsuje sobie całe
życie.
Nastała minuta ciszy. Minuta, w której obydwie musiałyśmy przetrawić całą konwersację.
-Kocham Laurę. Jest moją przyjaciółką, ale kompletnie nie pochwalam tego co robi. Wybacz mi- rzekła.
-Całkowicie cię rozumiem. Nie wiem nawet jak mam ją wspierać, skoro ona
chce zrobić coś co dla mnie będzie zbrodnią. Najgorsze jest to, że i
ona uważa tak jak my...
-Vanessa, zdradź mi imię ojca. Proszę...
-Nie mogę- zaprotestowała.- Przepraszam, nie mogę jej tego zrobić... A
poza tym za dużo wiesz. Mogłabyś do niego polecieć i zapobiec
największemu błędowi Laury w jej życiu.
-Czy ty
siebie słyszysz? To brzmi jakbyś nie chciała jej pomóc. Tak, właśnie
tak. To będzie największy błąd w jej życiu. A ty chcesz do niego
dopuścić.
-Bo nie popełnienie go też będzie błędem!- krzyknęłam.
-Ale nie tak wielkim!
-Czyli uważasz, że powinna donosić dziecko i niech świat się dowie?!
-Nie, uważam, że nie powinna była postępować tak bezmyślnie!
-Przestańcie!- do rozmowy włączył się kolejny głos. Głos należący do
mojej siostry. Stała na ostatnim schodku z podpuchniętymi oczyma i
dłońmi zaciśniętymi w pięści.- Nie pozwolę wam się skłócić przeze mnie.
Tak, postąpiłam głupio i teraz naprawdę tego żałuję. Nie powinnam była
dopuścić do tego co się stało. Naprawdę.. zepsułam sobie całe życie. Bo
bez względu na to co zrobię i tak będzie źle. I tak będę cierpieć. Ale
nie pozwolę wam cierpieć razem ze mną. Nie jestem powodem dla którego
warto niszczyć przyjaźń. Teraz ja będę popełniała kolejne błędy, a wy
nic z tym nie będziecie mogły zrobić. Jeszcze dziś usuwam ciążę. Jestem
już umówiona. Proszę, nie róbcie nic żeby mnie powstrzymać, bo nie chcę
was ranić. I tak to zrobię. Uważam, że nie mam innego wyjścia.
~*~*~*~
Z punktu widzenia Rydel (trzy godziny później):
Przyjechałam do domu, przytłoczona tyloma wiadomościami naraz. Laura
dała mi wyraźnie do zrozumienia żebym nie mieszała się w tą całą ciążę.
Tylko, że ja nie mogłam znieść myśli, że pozwalam, aby ona mordowała
dziecko. Musiałam zrobić coś, żeby ją zatrzymać. Zwyczajnie musiałam.
Zaczęłam się więc zastanawiać. Bo kto mógłby być z nią na tyle blisko,
żeby zaciągnąć ją do łóżka? Może Calum, kolega z planu, znają się parę
lat... Ale nie.. to mi nie pasuje do niej. A może...
Rozmyślałam nad różnymi przypadkami, ustalałam za i przeciw, jednak nie
wpadłam na jedno. Przecież to się stało półtorej miesiąca temu. Obie
Marano mieszkały wtedy u nas. A co jeśli.. to jeden z moich braci. Nie
chciałam dopuścić do głowy tej myśli, ale musiałam, nie miałam wyjścia.
Tylko, że żaden z nich nie był ani razu sam na sam z Laurą, prawda? Więc
niby jak? Odetchnęłam z ulgą...
-Rydel?- z rozmyśleń wyrwał mnie głos Rocky'ego.
-Hmm?
-Robisz coś konkretnego?- spytał, wchodząc do mojego pokoju.
-Jak widzisz leżę na łóżku- odpowiedziałam.
-To super. Chodzi o to, że jesteśmy głodni i nie mamy nic do jedzenia. Znaczy po postu nie wiemy z czego zrobić obiad i...
-... i postanowiliście wykorzystać własną siostrę, żeby to ona wam coś upichciła?- dokończyłam za nich.
-Dokładnie.
I jak tu myśleć, kiedy ma się tyle głów do nakarmienia? Podniosłam się z
łóżka i zeszłam z bratem na dół, gdzie czekała na mnie reszta
rodzeństwa.
-Delly, jak dobrze cię widzieć- ucieszył się Ratliff.
-Co mamy w lodówce?- spytałam.
-Jest ser... salami, brokuły i coś czego nie nazwać- wyliczył Ross.-
Może to były kiedyś naleśniki, ale teraz zamieniły się w zielone,
pokryte futerkiem żyjątko. To co jemy?
-Dzięki, że wzbudziłeś w nas większy apetyt- zakpił Rocky.
-A może zrobimy zapiekanki? Górę zapiekanek?- zaproponował Ellington.- Ostatni raz jedliśmy je z miesiąc temu.
-Coś ty, dłużej. Jak jeszcze Marano tu mieszkały. Pamiętacie? Laura
wgryzła mi się wtedy w jedną zapiekankę- przypomniał sobie Ross. I ja
też sobie przypomniałam. To była pierwsza randka Vanessy i Rikera. Ja,
Ratliff i Rocky poszliśmy ich śledzić, a tu w domu zostali Ross i Laura.
Sami. We dwoje. Na parę godzin. A potem jak się spytaliśmy czy cały
czas przespali, żadne z nich nic nie pamiętało. Oboje wyglądali na
zmęczonym, ale dziwnie zadowolonych, a przecież Laura wcześniej płakała.
Ale czemu mieliby nie pamiętać? A może coś w siebie wsadzili? Albo
postanowili o tym nikomu nie mówić. Tylko jeden raz, bez zobowiązań.
Tylko... Przecież Ross nie jest głupi, zabezpieczyłby się. Laura też.
Czyli, że się upili lub najarali. Ale nie mamy tu żadnym narkotyków,
poza tym dla mojego młodszego brata to najgorsze zło. Ale ja miałam
zapas procentów. Niewielki. W szafce w piwnicy. Tylko ja miałam klucz.
Który Ross kiedyś zauważył jak odkładam w skrytce. Obiecał, że nikomu
nie powie. Mógł sam skorzystać.
Od razu zbiegłam do piwnicy. Nie zważając na pytania i dziwne miny
rodzeństwa. Sięgnęłam po klucz i podbiegłam do szafki, a gdy ją
odtworzyłam, zauważyłam, że zapas się pomniejszył. Wszystko pasowało.
Wybiegłam z piwnicy i nie zatrzymując się przy wołających za mną
braciach, poleciałam do swojego pokoju. Chwyciłam komórkę, spoczywającą
na łóżku i wybrałam numer do Vanessy.
**-Halo?- usłyszałam słaby głos dziewczyny.
-To Ross, prawda? On jest ojcem?- spytałam poważnym, twardym tonem. Nie
chciałam żeby to była prawda. Żeby to mój braciszek okazał się w tym,
który ponosi częściową odpowiedzialność za morderstwo tego niewinnego
dziecka. Jednak cisza w słuchawce mówiła sama za siebie. Zgadłam. To on
jest ojcem. **
Rozłączyłam się. Walnęłam komórkę na łóżko i zbiegłam z powrotem na dół.
-Delly, co jest? Jesteś dziwnie blada- zaniepokoił się Riker.
-Muszę porozmawiać z Rossem- powiedziałam i spojrzałam młodszemu blondynowi w oczy.
-Coś się stało?- spytał.
-Chodź, wytłumaczę ci.
Ruszyliśmy do mojego pokoju. W drodze zastanawiałam się jak mu to
powiedzieć. Nie wiedziałam kompletnie jak do tego podejść. Wciąż byłam w
szoku. Planowałam powiedzieć ojcowi prosto w twarz zbrodnię, którą
popełnił, ale nie mogłam skrzywdzić mojego brata. Bo on też miał
cierpieć. A jak ktoś z mojej rodziny cierpi, to i ja czuję ten ból.
Teraz rozumiałam Vanessę.
Weszliśmy do pokoju. Zamknęłam drzwi.
-Ok o co chodzi? Mam kłopoty?- spytał lekko przerażonym, lekko obojętnym tonem.
-Wiesz... to co zaraz usłyszysz jest dosyć ważną informacją i dużym, naprawdę dużym szokiem.
-Ryd, zaczynam się troszkę bać- powiedział.
-Ross... Czy pamiętasz miesiąc temu, jak jedliśmy zapiekanki?- zadałam pytanie. Postanowiłam podejść do tego z innej strony.
-Taaak- opdarł przeciągliwym tonem.- I co to ma wnieść do mojego życia?
-No, bo wcześniej Riker i Vanessa poszli na randkę. Reszta też wyszła. Zostałeś sam z Laurą. Pamiętasz?
-Spałem- rzekł niepewnie.
-A pamiętasz coś jeszcze? Coś, co się stało w trakcie? Coś, czego nie koniecznie planowaliście?
-Oo nie... Skąd wiesz?- przeraził się.- Cz.. Czyli ona też pamięta? Laura.. Pamięta to?
-A ty pamiętasz- stwierdziłam.- Od kiedy pamiętasz?
-Niedawno sobie przypomniałem. Mam.. to znaczy to są nie dokładne wspomnienia.
-Bo byłeś wtedy pijany. Oboje byliście- powiedziałam, a on powoli przytakną.
-Laura pamięta?- spytał przerażony.
-Tak. Bo... Słuchaj, ja nie chcę... Tylko nie myśl, że żartuję. To wszystko co teraz usłyszysz, to prawda.
-Nie strasz mnie Delly, tylko powiedz- poprosił.
-Laura jest w ciąży- wypaliłam.- A ty jesteś ojcem.
-C...Co?- szepną, złapał się na głowę i dosłownie upadł na podłogę.
Siedział na niej, trzymając się kurczowo za włosy.- A... Ale to nie
wszystko- nie potrafiłam tego wykrztusić. Nie potrafiłam nawet na niego
patrzeć. Jednak musiałam.- Ona chce usunąć to dziecko.